niedziela, 12 stycznia 2014

Podróż,szpital i zdziwienie...

   Następnego dnia ,zaraz z samego rana,zerwałam się ze snu. Kuba jeszcze spał.Nie chciałam go budzić. Wzięłam walizkę i udałam się w stronę ulicy. Dookoła można było zobaczyć setki albo nawet miliony ludzi. Każdy miał w sobie coś nietypowego. A przede wszystkim uśmiech na twarzy.
   Po pewnym czasie znalazłam się na dworcu kolejowym. Sprawdziłam rozkład jazdy pociągów. Za godzinę miałam mieć odjazd. Usiadłam więc na ławeczce i czekałam. Poczułam,że jestem niesamowicie głodna. Wyciągnęłam z walizki portmonetkę. Szału nie było. Sahara. Jedyne siedemdziesiąt złoty,które miało wystarczyć mi na pociąg i autobus( w dodatku z podwójną przesiadką).Trzeba było to jakoś znieść.
   Kilkadziesiąt minut później nadjechał pociąg. Wsiadłam do przedziału w którym spał jakiś dwudziestolatek i kobieta z dzieckiem, czytająca poradnik dla młodych mam. Maszyna ruszyła. Zrobiło mi się słabo. W dodatku dziewczyna wyciągnęła kanapkę ze świeżymi warzywami i w najlepsze zaczęła chrupać. Myślałam,że oszaleję! Jakby jeszcze tego było mało, do przedziału wszedł kontroler. I właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie,że ...NIE KUPIŁAM BILETU!
-Bileciki do kontroli-rzekł ponuro i włożył dwa tic-taki do ust.
Kobieta pokazała nieco zmięta karteczkę,tak jak i młody mężczyzna.
-A panienka podróżuje sobie na gapę?- rzucił w moim kierunku.
Spiekłam buraka. Byłam pewna,że lada moment zostanę bez grosza przy duszy i będę szlajała się po świecie jak jakiś łajdak. Trzeba było działać.Zaczęłam grzebać jak szalona w plecaku.
-Gdzie on jest?-powtarzałam co chwilę drżącym głosem.
-Nie ma biletu,a więc trzeba będzie ponieść karę.
-Ale przysięgam,że był!
-Ale nie ma!-burknął nieprzyjemnie i podał mi karteczkę,informującą o zapłacie.
-Aż siedemdziesiąt złoty?-spytałam ze łzami w oczach.
-Aż...-rzekł, a ja podałam mu dwa ruloniki.
Biletowy wyszedł. Usiadłam na miejsce zrezygnowana. 
-Czy coś się stało?-spytał mężczyzna.
-Nie,wszystko w porządku.-odrzekłam i wgapiłam się w sufit.
Kiedy pociąg dojechał już na stację,nie wiedziałam co ze sobą począć.Co gorsza mój głód nie ustawał,a brzuch co jakiś czas dawał koncerty.
,,Tak to jest podróżować na gapę''-powiedziałam w duchu i udałam się przed siebie. Trzeba było coś wymyślić. Sześćdziesiąt kilometrów do domu. Droga pieszo zdecydowanie odpadała. Jedyne,co przychodziło mi na myśl to autostop. Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy w życiu nie podróżowałam w taki sposób.No ale co zrobić!
   Wzięłam walizkę i udałam się w stronę jezdni. Nie była ona zbyt ruchliwa. Czekałam jakieś dobre pół godziny. Aż wreszcie ''nadjechało'' moje zbawienie. Niewielki samochód, marki opel, zatrzymał się obok mnie.
-W którą stronę?-spytałam,kiedy tylko kierowca otworzył szybę.
-Podkarpacie-dodał i pokazał swoje białe ząbki.
-Mogłabym się zabrać?-spytałam nieco lękliwie.
-Jasne.
Wsiadłam do środka. Znajdowało się tam dwoje mężczyzn ( z wyjątkiem kierowcy).
-Roman jestem,a to Józek-rzekł jeden z nich podając mi tłustą (od chipsów) dłoń.
-Miło mi. Kaśka-powiedziałam,a mój żołądek,na widok takiej bomby kalorycznej,aż zaczął się kurczyć.
-Częstuj się-powiedział Józek i podstawił mi pod nos paczkę chipsów. 
Nigdy nie lubiłam tego rodzaju przekąsek,ale teraz była to moja ostatnia nadzieja.
-Ta ostatnia niedziela...-począł śpiewać Romek.
-Przestań,nie widzisz,że wieziemy tu istotę płci pięknej-żartował kierowca.
Droga jakoś nam mijała. Mężczyźni byli żartobliwi i wygadani. A ja coraz bardziej szczęśliwa,że wszystko się jakoś potoczy.
-Mówisz Kasiu,że mamy podwieźć cię pod szpital?-rzekł Józek.
-Nie wystarczy na dworzec PKP. Stamtąd już trafię sama.
***
Przede mną gmach szpitala. Kilka budynków o ogromnych rozmiarach. Weszłam do środka. Po krótkim błądzeniu i poszukiwaniach, znalazłam salę, w której leżała mama. Już miałam wejść,gdy nagle uświadomiłam sobie,że nie mam dla niej nawet głupiego kwiatka i wejdę tam jak ostatni łajdak.Z brudną buzią i nieestetycznymi ubraniami. A tak po za tym, to co ja jej w ogóle powiem?
    Moje wątpliwości przerwał nagle znajomy głos. Tata.
-Kaśka,dlaczego tu stoisz,zamiast wejść?
Myślałam,że lada moment na mnie nakrzyczy i da szlaban. Jednak jemu to przez myśl nie przeszło. Wziął mnie za rękę i wprowadził do sali. Mama leżała,podpięta do respiratorów. Już z daleka było widać ,że jest na mnie zła,ale mimo to , na twarzy malował jej się uśmiech.
-Mamo,przepraszam-wyjąkałam i rzuciłam jej się na szyję. 
W tym momencie nie obchodziło mnie to,jak wyglądam. Mama objęła mnie i tuliła,niczym małą dziewczynkę. Usiadłam na krześle obok i wpatrywałam się w twarz,która pokryta była kilkoma zmarszczkami.
-Kasiu...-urwała w połowie i zaczęła płakać.
-Mamo,przepraszam-mnie też łzy poczęły płynąć po policzkach. Za chwilę,obie ryczałyśmy jak bobry.
-Mamo,nic ni usprawiedliwia moich czynów. Wiedz,że do końca życia będę miała wyrzuty sumienia.
-Kaśka,nie przesadzaj. Każdemu może się zdarzyć. Taki młodzieńczy wybryk,to jeszcze nie koniec świata.
-Wiesz,że jesteś najukochańszą osobą na świecie!-wykrzyczałam i po raz wtóry się do niej przytuliłam.
-A ty najwspanialszą córką na świecie,która czasem umie nieźle nabroić.
Wreszcie poczułam ulgę. Myślałam,że mama będzie na mnie zła i ta więź,która rodziła się między nami,przez szesnaście lat, nagle zniknie.
    Wieczorem,siedziałam u siebie w pokoju.Umyta i odświeżona,a co najważniejsze: SYTA! spojrzałam przez okno. Zamknęłam oczy i próbowałam sobie przypomnieć,to,co się dziś wydarzyło. I nagle,jakby mnie coś tknęło. Rzuciłam się czym prędzej w stronę walizki i zaczęłam szukać. Mój telefon. Spojrzałam na ekran. Czterdzieści osiem nieodebranych połączeń. No jasne! Cała woodstock'owa ekipa nieźle musi się martwić.Najszybciej jak się tylko dało,wykręciłam numer da Galarety.
-Kaśka,nienawidzę cię!-wykrzyczał do słuchawki.
-Paweł,przestań. Musiałam natychmiast wracać.
Zaczęłam mu wszystko opowiadać.
-Oj ty głuptasie-rzekł,kiedy tylko skończyłam.
-Cały dzień się o ciebie martwiliśmy. 
-Niepotrzebnie!-rzekłam.
-Potrzebnie,potrzebnie. Kuba omal nie wyszedł ze skóry.
-Kuba?-spytałam ze zdziwieniem.
-Tak. Chyba mu na tobie zależy-powiedział Galareta i wybuchnął gromkim śmiechem.
-Nie przesadzaj.
-A tak po za tym,coś ty mu nagadała?
-Ja?Kubie?-wydusiłam.
-No tak.Dzisiaj pokłócił się z jakimś dilerem,który chciał sprzedać dopalacze jakiejś lasce.
-I Kuba się temu sprzeciwiał?
-Tak! Zaczął mówić o sensie życia, skutkach ćpania...
-No wiesz! Nie spodziewałabym się tego po nim. Pozdrów go-powiedziałam i rozłączyłam się.

9 komentarzy:

  1. Pierwsza? ^^ Świetny rozdział, dobrze się go czytało. Tylko powtarzam- możesz rozbudować opisy dla lepszego efektu :) Ciekawie wykreowane postaci, umiesz opisywać ich emocje. Mogę tylko pogratulować i życzyć weny :)
    Dark Night

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za komentarz i dobre słowo...widzę,że ,,nie rzucasz słów na wiatr'' i starasz się czytać,a zarazem komentować nowe posty...jeszcze raz DZIĘKUJĘ :d

      Usuń
  2. Masz fajny styl pisania, który świetnie się czyta - lekko i przyjemnie :)
    Super wątek, nic dodać nic ując. Pisz tak dalej, czekam na kolejne teksty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję,cieszę się,że Ci się podobało :D

      Usuń
  3. Bardzo fajnie piszesz, lekkim językiem ;) Dzięki tobie mam teraz lekturę na cały wieczór xD ŚWIETNY BLOG!!

    niezbedna-dawka-linkinpark.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. dziękuję,mam nadzieję,że będziesz często wpadać :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny cieszę się , że dziewczyny się pogodziły a nie pokłóciły . Fajnie piszesz czekam na kolejny rozdział . Nic bym nie odejmowała :* . Pozdrowienia i dużo weny :D .

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajny nic dodać nic ująć.
    Dobrze , że dziewczyny się pogodziły i Kuba się poprawił . Pozdrawiam czekam na kolejny blog dużo dużo wenty życzę :P .

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne, świetne i jeszcze raz świetne ;3

    OdpowiedzUsuń