Kolejne tygodnie mijały w ponurej atmosferze. Na weekendy wyjeżdżałam do domu. Ciąża mamy przebiegała dosyć dobrze. Nie zdawałam jej konkretnych relacji z tego co się dzieje. A to z jednej strony nie chciałam jej martwić, a z drugiej na pewno po moim powrocie do miasta, wykonywałaby kilka telefonów dziennie.
Moje relacje z Kubą nie poprawiły się. Cały czas mnie unikał. Prawdę mówiąc zachowywał się jak ostatni gnojek. Kto o zdrowych zmysłach traktuje tak dziewczynę,która mówi NIE!? No kto? Czy on na prawdę nie może zrozumieć moich uczuć? Przecież nie można być z kimś na siłę!!!
Pewnego dnia,kiedy wracałam ze szkoły, natknęłam się na niego. Chciał skręcić w inną uliczkę,ale było już za późno. Stanęliśmy ze sobą twarzą w twarz. Jednak nie popatrzył mi w oczy.
-A może by się tak przywitać?- burknęłam.
Nie odpowiedział. Chciał odejść. Zatrzymałam go.
-Kuba,nie będę robić scen na środku ulicy,ale jesteś totalnym idiotą!
-Myśl sobie o mnie co chcesz...-mruknął pod nosem.
-Głupi jesteś. Dlaczego nie możesz mnie zrozumieć? Mam ci powiedzieć ,,tak'',a potem chcesz być nieszczęśliwy i ,,dusić''się w tym związku?
-Nie chcę o tym rozmawiać...
-Bo co? Boisz się? Ale czego? I tak cię to nie ominie! Mieszkamy w jednym domu!- mówiłam podniesionym tonem.
-Prosiłem cię o coś!
Zamilkliśmy. Stał i gapił się na mnie jak na jakąś niedojdę.
-Cholera jasna! Dlaczego stoisz tak i patrzysz na mnie z ironią w oczach? Wiesz,czasami MAM OCHOTĘ WYSŁAĆ CIĘ NA KSIĘŻYC!
-Że co?-parsknął śmiechem.
-Że to! Taki niby z ciebie ekspert? Biolog,chemik? Dobrze,że się na psychologię nie wybrałeś,bo świat byłyby pełen czubów !!!
-Kaśka,odczep się ode mnie! Chcę mieć trochę spokoju!
-Przepraszam bardzo,ale to ty się pierwszy przyczepiłeś!
-Sorry,nie mam czasu gadać! Lecę na spotkanie...
-Spotkanie? Wyrywasz kolejne laski i wciskasz im kit o trudnym życiu ,nałogu i wielkiej zmianie?
-O co ci chodzi?
-Wiesz,jakoś nie wierzę w twoje bajeczki. Z nałogu nie da się wyjść raz dwa. Chciałeś zrobić z siebie bohatera,upokorzyć mnie, a potem wielki happy end!
-Kaśka,na prawdę przestałem!
-Tylko na chwilę...-krzyknęłam.
-A w ogóle co cię to obchodzi?
-Idź sobie do tej swojej panienki! I tak ci nie wierzę! Chciałam porozmawiać,myślałam,że da się to jakoś naprawić,ale ewidentnie myliłam się!
-Kasiu...-rzekł czule.
-Odczep się! Miałam o tobie inne zdanie,ale wszystko do czasu! Ćpaj dalej! Zawiodłam się na tobie!-powiedziałam i udałam się w kierunku domu.
Spojrzałam na zegarek. Prawie zapomniałam... Za piętnaście minut miały odbyć się moje korepetycje z Sebastiankiem. Pobiegłam, ile sił w nogach. Za kilka minut byłam w mieszkaniu.
-Prędzej się nie dało?-zgasiła mnie Żmija.
Nie odpowiedziałam. Myślałam,że lada moment zabraknie mi tlenu.
-Zaziębisz się,a potem będzie afera!
Nie zważałam na to,co mówiła. Udałam na górę i zaczęłam przygotowywać książki. Lada moment drzwi otworzyły się i wszedł do nich Sebastian z młodym mężczyzną.
-Dzień dobry-powiedzieli jednocześnie.
-Witaj, Sebastianku!-rzekłam, kierując wzrok w stronę malca.
-How are you?-spytał z dumą.
-I'm fine, and you?
-Me too-powiedział, przy czym głośno się roześmiał.
-Dzień dobry!-zakomunikował jeszcze raz wysoki mężczyzna.
-Jestem bratem Bastka. Niestety mamie coś wypadło i musiałem zająć się małym.
Prawdę mówiąc był całkiem przystojny. Czarne włosy i niewielki zarost powodowały,że wyglądał na starszego. Jego niebieskie oczy badały terytorium.
-Bruno jestem-rzekł podając mi dłoń.
-Kaśka.
-Pani Kasiu, jest pani cudotwórcą, Bastek już po pierwszej lekcji stał się jakiś inny.
-Wie pan,ma on wielki talent. Ale pańska matka uważa,że nie wyrabia z materiałem.
-Ten brzdąc ma talent?-spytał z kpiną w głosie.
-No nie! Jeszcze się okaże,że jest lepszy od dwudziestopięcioletniego brata!
-Jak to jest lepszy?-spytałam i posadziłam Sebastiana za stołem.
-W liceum miałem kontuzję kolana...I tak jakoś wyszło,że nie wyrobiłem z tematem.Chociaż z drugiej strony byłem niesamowitym leniem...
-To jakim cudem znalazł się pan w tak dobrej szkole?
-Mniejsza z tym. Ale chyba muszę zapisać się na lekcje języka. Tylko gdzie tu znaleźć dobrego nauczyciela?-spytał ze śmiechem.
-Niech się pan nie wygłupia!
-Jaki tam ze mnie pan. Jestem kilka lat od ciebie starszy i już mnie tak nazywasz.
-Kultura to podstawa-dodałam.
-Kiedy zaczynamy?-spytał Bastek.
-Wait a minute!-powiedziałam.
-A może zostanę z wami?-zaproponował Bruno.
-Czemu nie? Od dziś mogę dawać podwójne korepetycje.
Wszyscy troje zasiedliśmy do stołu. Wyciągnęłam sok pomarańczowy i rozlałam każdemu do plastykowych kubeczków, opowiadając ściszonym głosem jaka jest sytuacja.
-Jeszcze nigdy się tak nie bawiłem! Od dawna żyję w przekonaniu,że angielski to totalna ściema!
Korepetycje przedłużyły się o dobre dwie godziny. Bastek, aż szalał ze szczęścia.
-Boję się,że lada moment będzie mi trudno porozumieć się z własnym bratem- dodał Bruno,odchodząc.
Udałam się na górę. Miałam zabrać się za lekcję,bo dziś miałam ich dość sporo.
-Co to za laluś?-spytał Kuba, kiedy tylko znalazłam się przed swoim pokojem.
-Ma na imię Bruno-odrzekłam.
-Po co tu był?
-Wiesz,jesteś bezczelny. Jakim prawem śmiesz tak do mnie mówić? Ja jakoś nie narzekałam,że idziesz spotkać się z jakąś panienką!-krzyknęłam.
-Nie spotkałem się z jakąś lalunią!
-Tym lepiej! A teraz daj mi przejść!-rozkazałam,gdyż stał w przejściu.
-Ty na prawdę nic do mnie nie czujesz?
-Nie czuję,nie czułam i czuć nie będę. Może by się to zmieniło,ale jesteś totalnym chamem! A teraz przepuść mnie!-krzyknęłam.
-Ciszej tam!-dało słyszeć się głos Jędzy.
-Proszę, idź-wrzasnął- w czym ten cały Bruno jest lepszy ode mnie?
Nie wytrzymałam. Wzięłam głęboki oddech i przywaliłam mu z całej siły w twarz...
-Nie jest tak bezczelny jak ty!-krzyknęłam i z trzaskiem zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Dlaczego stoisz tak i patrzysz na mnie z ironią w oczach? Wiesz, czasami MAM OCHOTĘ WYSŁAĆ CIĘ NA KSIĘŻYC!
sobota, 25 stycznia 2014
czwartek, 23 stycznia 2014
Wagary...
Otworzyłam oczy. Na szybie widniały krople deszczu. Spojrzałam na budzik. Była 6:30. Nie miałam najmniejszej ochoty wstawać. Byłam jakaś obolała. Począwszy od głowy, skończywszy na stopach. Ale nie żałowałam. Wczorajszy wieczór z Kubą był na prawdę cudowny. Poznałam go trochę lepiej. Ale czułam,że jest on dla mnie wielką zagadką, którą trzeba będzie rozwiązać. Czasami wesoły ,a innym razem znów natarczywy flirciarz.
Godzinę później wyszłam na dwór. Pogoda dalej się nie zmieniała.
-Poczekaj!-usłyszałam. Z domu wybiegł Kuba. Cały zziajany.
-Proszę-rzekł i wręczył mi pudełko z kanapkami.
-Kochany jesteś-powiedziałam.
-Jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę?
-Nie przejmuj się tym...Może kiedyś dasz mi jakieś korepetycje...-powiedział z uśmiechem.
Szliśmy mokrymi chodnikami miasta.
-Jakie masz dziś lekcje?-spytał, zupełnie bez sensu.
-Niezbyt trudne... Piątki ,całe szczęście, są ulgowe...
-Zupełnie,jak u mnie!
-A dlaczego pytasz?-postawiłam pytanie.
-Wiesz,może ci się nie spodoba,ale skoro piątki masz ulgowe...
-Nie owijaj w bawełnę!-rzekłam podniesionym tonem.
-Co ty na wagary?-wypalił.
-No wiesz...-zająknęłam się.
Prawdę mówiąc nigdy nie próbowałam. Zawsze byłam wzorową uczennicą,przynoszącą każdego dnia, do domu, jakąś pozytywną ocenę.
-W sumie,to czemu nie...
Nie wiedziałam co we mnie wstąpiło. Na pewno wczorajsza rozmowa z Kubą coś we mnie zmieniła. ,,Raz się żyje!''-pomyślałam i na samą myśl uśmiechnęłam się do niego.
Kuba wziął mnie za rękę. Pobiegliśmy przed siebie. Gdzieś daleko,od otaczającego nas tłumu... Wbiegliśmy w jakąś uliczkę,której do tej pory nie znałam. Było tam kilka budynków,ale większość z nich i tak do wynajęcia. Ten zatrzymał się.
-Dlaczego stoimy?-spytałam z obawą.
-Poczekamy, aż deszcz trochę ustanie.
Oparłam się o ścianę i zaczęłam łapać powietrze.
-Muszę ci coś powiedzieć-odezwała się nagle i zbliżył w moim kierunku.
-Tak?-spytałam z niepewnością, nieco skrępowana.
-Kaśka,ja tak dłużej nie mogę...-mówił drżącym głosem.
-Odkąd cię poznałem, zmieniłem się...
-Kuba,proszę cię, powiedz o co ci chodzi!
-Kocham cię!
Zrobiło mi się jakoś dziwnie. Powoli, sekunda po sekundzie, te słowa docierały do mnie. Było mi jakoś dziwnie.
-Kocham cię!-powtórzył.
Nie wiem co chciał usłyszeć. Tego samego? Nie! Nie usłyszał i nie usłyszy! To prawda ! Lubiłam go i to bardzo! Ale nic więcej.
-Kaśka,kocham cię,rozumiesz?-po tych słowach podszedł do mnie i namiętnie pocałował.
-Przestań-krzyknęłam i odepchnęłam go.
-Co się z tobą dzieje?-chciał wiedzieć.
Nie byłam w stanie mu tego powiedzieć. Pewnie głupi łudził się,że czuje do niego coś więcej. Ale z drugiej strony też zawiniłam. Te codzienne wygłupy,rozmowy...
-Kaśka,odpowiesz mi?-spytał,nieco opanowany.
-Nie wiem,co chciałeś usłyszeć!
-Powiedz ,czy chociaż coś do mnie czujesz?-nalegał.
-Kuba,nie! Nic do ciebie nie czuję, z wyjątkiem koleżeństwa.
Był wściekły. Zostawił mnie. Pobiegł przed siebie,potrącając przy okazji kosz i torturując kobietę z dzieckiem. Dwie łzy spłynęły mi po policzkach. Byłam wściekła na siebie i na niego. Dlaczego nie mógł zrozumieć moich uczuć?
Godzinę później wyszłam na dwór. Pogoda dalej się nie zmieniała.
-Poczekaj!-usłyszałam. Z domu wybiegł Kuba. Cały zziajany.
-Proszę-rzekł i wręczył mi pudełko z kanapkami.
-Kochany jesteś-powiedziałam.
-Jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę?
-Nie przejmuj się tym...Może kiedyś dasz mi jakieś korepetycje...-powiedział z uśmiechem.
Szliśmy mokrymi chodnikami miasta.
-Jakie masz dziś lekcje?-spytał, zupełnie bez sensu.
-Niezbyt trudne... Piątki ,całe szczęście, są ulgowe...
-Zupełnie,jak u mnie!
-A dlaczego pytasz?-postawiłam pytanie.
-Wiesz,może ci się nie spodoba,ale skoro piątki masz ulgowe...
-Nie owijaj w bawełnę!-rzekłam podniesionym tonem.
-Co ty na wagary?-wypalił.
-No wiesz...-zająknęłam się.
Prawdę mówiąc nigdy nie próbowałam. Zawsze byłam wzorową uczennicą,przynoszącą każdego dnia, do domu, jakąś pozytywną ocenę.
-W sumie,to czemu nie...
Nie wiedziałam co we mnie wstąpiło. Na pewno wczorajsza rozmowa z Kubą coś we mnie zmieniła. ,,Raz się żyje!''-pomyślałam i na samą myśl uśmiechnęłam się do niego.
Kuba wziął mnie za rękę. Pobiegliśmy przed siebie. Gdzieś daleko,od otaczającego nas tłumu... Wbiegliśmy w jakąś uliczkę,której do tej pory nie znałam. Było tam kilka budynków,ale większość z nich i tak do wynajęcia. Ten zatrzymał się.
-Dlaczego stoimy?-spytałam z obawą.
-Poczekamy, aż deszcz trochę ustanie.
Oparłam się o ścianę i zaczęłam łapać powietrze.
-Muszę ci coś powiedzieć-odezwała się nagle i zbliżył w moim kierunku.
-Tak?-spytałam z niepewnością, nieco skrępowana.
-Kaśka,ja tak dłużej nie mogę...-mówił drżącym głosem.
-Odkąd cię poznałem, zmieniłem się...
-Kuba,proszę cię, powiedz o co ci chodzi!
-Kocham cię!
Zrobiło mi się jakoś dziwnie. Powoli, sekunda po sekundzie, te słowa docierały do mnie. Było mi jakoś dziwnie.
-Kocham cię!-powtórzył.
Nie wiem co chciał usłyszeć. Tego samego? Nie! Nie usłyszał i nie usłyszy! To prawda ! Lubiłam go i to bardzo! Ale nic więcej.
-Kaśka,kocham cię,rozumiesz?-po tych słowach podszedł do mnie i namiętnie pocałował.
-Przestań-krzyknęłam i odepchnęłam go.
-Co się z tobą dzieje?-chciał wiedzieć.
Nie byłam w stanie mu tego powiedzieć. Pewnie głupi łudził się,że czuje do niego coś więcej. Ale z drugiej strony też zawiniłam. Te codzienne wygłupy,rozmowy...
-Kaśka,odpowiesz mi?-spytał,nieco opanowany.
-Nie wiem,co chciałeś usłyszeć!
-Powiedz ,czy chociaż coś do mnie czujesz?-nalegał.
-Kuba,nie! Nic do ciebie nie czuję, z wyjątkiem koleżeństwa.
Był wściekły. Zostawił mnie. Pobiegł przed siebie,potrącając przy okazji kosz i torturując kobietę z dzieckiem. Dwie łzy spłynęły mi po policzkach. Byłam wściekła na siebie i na niego. Dlaczego nie mógł zrozumieć moich uczuć?
środa, 22 stycznia 2014
Wieczór z Kubą...
Nastała jesień. Liście przybrały piękną,złotą barwę. Na chodnikach ,aż roiło się od kasztanów i żołędzi. Nie brakowało również piszczących przedszkolaków, zbierających ,,dary jesieni''. Dzień stawał się coraz krótszy. Przez to wszystko, nie miałam ochoty wstawać do szkoły, ani cokolwiek robić.
Dziś miały się odbyć moje pierwsze korepetycje. Prawdę mówiąc trochę się bałam. Już po szkole powtarzałam wszystkie podstawowe słówka i czasy. Około piętnastej zadzwonił dzwonek do drzwi. Ta okrutna Żmija była dziś do zniesienia (całe szczęście). Obawiałam się,że przez nią, będę musiała martwić się jeszcze o lokal. A to już na prawdę byłaby przesada.
-Katarzyno,ktoś do ciebie- ryknęła z dołu.
Zbiegłam,poprawiając włosy,ile sił w nogach. Przede mną staną niewielki chłopczyk, z kobietą przy kości.
-Dzień dobry-przywitałam się i pokazałam swoje zęby malcowi.
-Zostawiam ci skarbie pod opiekę Sebastianka. Mam nadzieję,że za miesiąc będzie zdolnym dzieckiem.
Tęga kobieta opuściła dom,a ja udałam się z malcem do swojego pokoju. Zarówno ja, jak i on byliśmy nieco skrępowani.
-Dobrze, zaczniemy od podstaw-powiedziałam najmilej,jak tylko mogłam.
-Umiem się przywitać, nazywać kolory, zwierzątka...
-Spokojnie...Sebastianku, na tych lekcjach będziemy się uczyć zazwyczaj wymowy,a w domu będziesz musiał ćwiczyć słówka...
-Myślałam,że ...
-Oj, nie przejmuj się. Od dziś będziesz kochał angielski.
-A więc zaczynamy-rzekłam i sięgnęłam po książkę.
-How old are you?-spytałam z akcentem.
-I'm nine. And you?
Kiedy powiedział te kilka słów,od razu wiedziałam,że będzie mi się cudownie z nim pracowało. Nie myślałam o pieniądzach,tylko o czerpaniu przyjemności, przez pomaganie innym.
-What's your name? -postawiłam pytanie.
-I'm Sebastian. And you?
-Słuchaj Sebastian, nie możemy cały czas wałkować jednego tematu. Jesteś niesamowicie wyrobiony w podstawach i nie tylko umiesz się przedstawiać i nazywać kolory oraz zwierzęta!
-To znaczy?-spytał cieniutkim głosikiem.
-Teraz mamy mało czasu,bo zaledwie piętnaście minut,ale od następnej lekcji będziemy powtarzać podstawy i uczyć się czasów. Co ty na to?
-No O.K.
Kilka minut później zjawiła się mama Sebusia.
-Jak zimno. Stałam w kolejce po wędliny i warzywa,myślałam,że zaraz zamarznę- mówiła patrząc raz na mnie, raz na Jędzę, która wyszła na korytarz.
Dziś miały się odbyć moje pierwsze korepetycje. Prawdę mówiąc trochę się bałam. Już po szkole powtarzałam wszystkie podstawowe słówka i czasy. Około piętnastej zadzwonił dzwonek do drzwi. Ta okrutna Żmija była dziś do zniesienia (całe szczęście). Obawiałam się,że przez nią, będę musiała martwić się jeszcze o lokal. A to już na prawdę byłaby przesada.
-Katarzyno,ktoś do ciebie- ryknęła z dołu.
Zbiegłam,poprawiając włosy,ile sił w nogach. Przede mną staną niewielki chłopczyk, z kobietą przy kości.
-Dzień dobry-przywitałam się i pokazałam swoje zęby malcowi.
-Zostawiam ci skarbie pod opiekę Sebastianka. Mam nadzieję,że za miesiąc będzie zdolnym dzieckiem.
Tęga kobieta opuściła dom,a ja udałam się z malcem do swojego pokoju. Zarówno ja, jak i on byliśmy nieco skrępowani.
-Dobrze, zaczniemy od podstaw-powiedziałam najmilej,jak tylko mogłam.
-Umiem się przywitać, nazywać kolory, zwierzątka...
-Spokojnie...Sebastianku, na tych lekcjach będziemy się uczyć zazwyczaj wymowy,a w domu będziesz musiał ćwiczyć słówka...
-Myślałam,że ...
-Oj, nie przejmuj się. Od dziś będziesz kochał angielski.
-A więc zaczynamy-rzekłam i sięgnęłam po książkę.
-How old are you?-spytałam z akcentem.
-I'm nine. And you?
Kiedy powiedział te kilka słów,od razu wiedziałam,że będzie mi się cudownie z nim pracowało. Nie myślałam o pieniądzach,tylko o czerpaniu przyjemności, przez pomaganie innym.
-What's your name? -postawiłam pytanie.
-I'm Sebastian. And you?
-Słuchaj Sebastian, nie możemy cały czas wałkować jednego tematu. Jesteś niesamowicie wyrobiony w podstawach i nie tylko umiesz się przedstawiać i nazywać kolory oraz zwierzęta!
-To znaczy?-spytał cieniutkim głosikiem.
-Teraz mamy mało czasu,bo zaledwie piętnaście minut,ale od następnej lekcji będziemy powtarzać podstawy i uczyć się czasów. Co ty na to?
-No O.K.
Kilka minut później zjawiła się mama Sebusia.
-Jak zimno. Stałam w kolejce po wędliny i warzywa,myślałam,że zaraz zamarznę- mówiła patrząc raz na mnie, raz na Jędzę, która wyszła na korytarz.
***
Przed szóstą byłam już spakowana i właśnie prasowałam ciuchy, na jutro. Wtem ktoś zapukał do drzwi.
-Kasiu,mogę?-nikt inny, tylko Kuba.
Tak na prawdę dziwiłam się,że przez te kilka dni ,polubiliśmy się ze sobą i rozmawialiśmy prawie na każdy temat. Bo jeszcze na wakacjach nienawidziłam go całym sercem i duszą. Nie dość,że ćpał,to jeszcze przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona.
-Mam ofertę nie do odrzucenia-rzekł podekscytowany.
-Słucham?
-Co ty na wyjście do kina?-spytał.
-No wiesz...-zawahałam się.
-A w sumie,to czemu nie? Co grają?
-Nie pamiętam tytułu,ale jakiś film akcji...
-Film akcji? Wiesz,Julianek powiedział,że ten rodzaj jest dość nieciekawy. Siedzisz i wpatrujesz się w bohatera, który zazwyczaj biegnie albo ucieka,a na koniec i tak zostaje złapany.
-Eh, ten twój Julianek jest bardzo mądry. Ale skoro nie chcesz,to nie musimy.
-Kuba,nie wygłupiaj się...
- Możemy także wybrać się do teatru albo ewentualnie na wieczór literacki...
-Teatr?-spytałam.
-No tak. Wiesz, moglibyśmy raz pójść. Nie tylko kino i kino...
-Jak chcesz...-rzekłam obojętnie.
-O.K. Idziemy do teatru. Za piętnaście minut na dole.
Boże święty ! Teatr! Wygrzebałam z samego dna szafy sukienkę. Była ona co prawda na lato,ale nie było innego wyjścia. Podmalowałam oczy i podkreśliłam kości policzkowe różem. Piętnaście minut,to na prawdę nie było dużo.
-O mój Boże!-wyjąkał Kuba,kiedy tylko mnie zobaczył.
-Ale,że źle?-spytałam,a moje serce zaczęło bić szybciej.
-Przecudnie-odpowiedział i złożył ,,szybkiego'' buziaka na moim nosie.
-Kuba!-burknęłam.
Nie chciałam,aby między nami( jak na razie) było coś więcej,niż koleżeństwo. Jakoś nie wyobrażałam sobie naszej dwójki,trzymającej się za ręce i całującej przy najbliższej okazji.
-Dziękuję za kanapki- rzekłam,kiedy wędrowaliśmy mokrymi chodnikami miasta.
-Widzisz! I to się nazywa odżywianie. Twoja twarz zaczęła nabierać jakiejś innej barwy...
Wybuchnęłam śmiechem. Zaczął padać niewielki deszcz. Kuba rozłożył parasol.
-Przysuń się-rozkazał-jeszcze cała zmokniesz,a wiesz,że mój deszczochron ,nie jest jakiś ogromny-powiedział żartobliwie. I w tym momencie objął mnie jedną ręką za biodro i przyciągnął do siebie.
-Nie przesadzaj-rzekłam oschle,jednak on nie zareagował.
***
Spojrzałam na zegarek. Było pół do dwunastej.
-No to będziemy mieć aferę! Żmija na pewno nie wpuści nas do środka ,o tej porze.
-Kasiu,nie przesadzaj.
-Taa...będziemy spać na drzewie?-spytałam ze strachem w głosie.
-Nie martw się. Zaufaj mi. Nie będzie żadnej afery, a spać będziemy we własnych łóżkach.
-Skoro tak uważasz. Zobaczymy na co cię stać.
-A teraz nie myśl o domu... Wstąpimy jeszcze coś zjeść?-spytał.
-Nie sądzę,aby jakiś lokal był otwarty.
-To jesteś w błędzie,bo kilka metrów stąd jest taki bar...
Lada moment znaleźliśmy się w przyjemnej knajpie. Za barem stał młody kelner,który czyścił literatki. Oprócz niego, był tam jeszcze starszy mężczyzna, pijący kawę.
-Zjemy coś?
Wzruszyłam ramionami.
-Dwa kebaby poproszę-rzekł do kelnera.
-Są tu na prawdę bardzo świetne. A tak po za tym,to nie dokończyliśmy wczorajszej rozmowy. Ja nadal nic nie wiem na twój temat.
-Da się to nadrobić. Wiesz chyba,że rozmowy w środku nocy są najprzyjemniejsze.
Coś we mnie wstąpiło. Nie przejmowałam się skutkami naszego wyjścia.
Zaczęliśmy się zajadać kebabami. Wszystko stało się jakieś piękniejsze. A naszym głównym tematem do rozmów była :Przyszłość. Tak! Ta wielka niewiadoma!
-Kim w ogóle chciałabyś zostać?-spytał.
-Wiesz,to pytanie zazwyczaj mnie śmieszy. Każdego dnia pragnę być kimś innym. W ogóle dziwię się,jakim cudem wybrałam humana. Na przykład taki Julianek,to ma do tego talent i powołanie. Przeczytał pewnie całą literaturę piękną i to po dwa razy.
-Dlaczego zaprzątasz sobie głowę takimi błahostkami?
-Wiesz, obserwując go, czuję się nikim. Każdego dnia zastanawiam się,czy dobrą drogę wybrałam.
-Popatrz na to z innej perspektywy! U nas w szkole też takich pełno! Uczą się i uczą. Kaśka, życie jest tylko jedne! Na starość będą żałować,że przegapili to,co najpiękniejsze. A ty? Masz znajomych, mieszkanie, ciągle jakieś przygody...
-Nie przesadzaj-przerwałam mu- jestem zwyczajną nastolatką, która żyje jak każdy inny.
-Nie sądziłbym !-rzekł.
Nie wiedziałam co miał na myśli. Wyszliśmy z knajpy. Na ulicach nie było nikogo. No! Może od czasu do czasu przejechało jakieś auto...Po kilku minutach znaleźliśmy się przed domem. Kuba wyciągnął z kieszeni telefon i przystawił aparat do ucha.
-Stary,proszę cię,otwórz okno!-wymamrotał szeptem.
-Tak! Tak!-mówił dość długo,aż w końcu skończył.
-I to ma być ten twój super-plan?-spytałam z ironią.
-Mówiłem ci już! Zaufaj mi.
Okno na piętrze cichutko się otworzyło.
-Wejdź pierwsza. Nie bój się! Podciągaj się.Ja będę czekał na dole.
Nie było innego wyjścia! Powoli, z małymi oporami wdrapałam się na górę. Rynna od czasu do czasu skrzypiała. Obawiałam się,aby Jędza się nie obudziła.
Wejście Kuby było o wiele sprawniejsze. Kiedy już byliśmy na górze Adam żądał wyjaśnień. Nie miałam do tego głowy. Poszłam do swojego pokoju i padłam na łóżko. Zasnęłam...
wtorek, 21 stycznia 2014
Szczęście!
Następnego ranka, omal nie wyszłam ze skóry. A to wszystko przez tą Jędzę. Przed piątą, przyszła na piętro i zaczęła krzyczeć jak opętana. Nasza cała czwórka (zaspana i w dodatku w piżamach), wyszła na korytarz i patrzyła na tą całą histerię. Na początku nikt z nas nie wiedział o co jej chodzi. Jednak po paru chwilach,kiedy emocje trochę ,,przygasły'' , wzięła ręce pod boki i zaczęła mówić:
-Odkąd tu przyjechaliście miewam jakieś nocne koszmary.
-Proszę się uspokoić-rzekł spokojnie Adam.
-Chłopcze,jak mam się uspokoić, skoro całymi nocami hałasujecie i słuchacie muzyki!!!-krzyknęła.
Każdy popatrzył na siebie jakoś dziwnie.
-Przepraszam bardziej-kontynuował Adam-ale dziś w nocy wszyscy spali i nikt nie imprezował. Owszem,dało słyszeć się jakieś krzyki,ale dochodzące z ulicy.
-Dziecko,ja jeszcze taka głupia nie jestem. Jak wy jesteście wychowani? I jakim prawem mnie okłamujecie?
Teraz to już na prawdę każdy nie wiedział co powiedzieć. To okrutne babsko robiło wielką aferę z byle czego. A teraz oskarżyła nas ,że niby imprezujemy po nocach.
-Oj nie! Koniec z takimi wybrykami! Podniosę wam czynsz,to może się ustatkujecie!
-Proszę nas zrozumieć-zabrała głos Ida- jesteśmy uczniami bez grosza. Dziś w nocy na prawdę wszyscy spali. Więc na prawdę nie rozumiem,o co pani chodzi!
-Przymknij paszczę-rzekła oschle- pięć stów na miesiąc i ani złotówki mniej.
-Skoro pani tak uważa-odrzekł Adam-nie widzę w tym ani sensu, ani za grosz rozumu. Inne mieszkania w tym mieście jeszcze istnieją! Myśli pani,że damy tak sobą pomiatać?
Kobiecie ewidentnie zabrakło argumentów i udała się na dół, mrucząc coś pod nosem.
-No to jesteśmy spłukani- rzekłam z rezygnacją i weszłam do pokoju.
Miałam pół godziny,aby przygotować się do szkoły i coś zjeść. Wstawiałam wodę i rozpakowałam zupkę chińską.
-Mogę?-usłyszałam głos należący do Kuby.
-Jasne.
Wszedł i szybko zbadał moje terytorium.Kiedy zobaczył ,,chińszczyznę'' rzekł:
-O nie! Kaśka,czy ty na prawdę chcesz przez trzy lata to jeść?
-Kto powiedział,że przez trzy lata?
-Co masz na myśli?-postawił pytanie.
-Jak trochę się dorobię,to się stąd wyprowadzę i już!
-Niby jak?
-Znalazłam ciekawą propozycję pisania artykułów, a oprócz tego będę prowadzić korepetycje z angielskiego.
-No, ty to masz głowę!
Woda wreszcie zagotowała się. Zalałam makaron i zaczęłam jeść najszybciej jak się dało.
-Kaśka,nie mogę na to patrzeć, jak się trujesz!
-Ja też nie mogłam patrzeć,co ty robisz ze swoim życiem!-rzekłam i omal się nie zachłysnęłam.
-Ale z tym skończyłem! -odpowiedział nieco zbulwersowany.
-Wreszcie! Mam nadzieję,że się to nie powtórzy.
-Mój nauczyciel od biologi powiadał,że ten makaron, rozkłada się w żołądku jakieś pół roku!
-Cholera jasna! Nie masz innych tematów, tylko te zupki chińskie? Myślisz,że mam czas gotować sobie obiadki? Jak się dorobię,to będę codziennie jadła kurczaki i może wreszcie się odpieprzysz!!! Ekspert się znalazł.
-Może się i znalazł!
-A tak po za tym, to do jakiej szkoły ty chodzisz?-spytałam i w tym momencie uświadomiłam sobie,że tak na prawdę nic nie wiem o Kubie.
-Liceum. Klasa druga, o profilu biologiczno-chemicznym.
Zatkało mnie.
-Sorry. To jednak wiesz coś na ten temat- rzekłam nieco zmieszana.
-O.K. Mniejsza z tym.Za piętnaście minut rozpoczynają się lekcję.
Odstawiłam talerz i nie interesując się obecnością Kuby ,zaczęłam się przebierać. Lada moment byłam gotowa.
-Odprowadzę cię-zaproponował.
-Gdzie w ogóle znajduję się twoja szkoła?-postawiłam energicznie pytanie i zaczęłam malować usta.
-Los czasami bywa okrutny-wybuchną śmiechem- tak się złożyło,że na przeciwko twojej.
Popatrzyłam na niego z ironią. Idiota!
Jednak nie było czasu na głupie kłótnie. Chwyciłam w biegu stertę ogłoszeń i wyszliśmy.
-Kuba,tak na prawdę,to nic o tobie nie wiem... Znamy się już trochę...
-No w sumie racja-zgodził się.
-Opowiesz mi coś o sobie?-spytałam.
-Wiesz,nie sądzę,aby w ciągu piętnastu,teraz to już dziesięciu minut,byłbym w stanie coś o sobie opowiedzieć.
-Nie zwlekaj,tylko mów.
-No dobrze! Wychowałem się na wsi. Kilka kilometrów stąd. Od dziecka interesowała mnie przyroda! Zresztą nie ma się co dziwić! Moi rodzice z wykształcenia są chemikami. Więc też ze szkołą nie było żadnego problemu! Uczyłem się całkiem nieźle,ale na początku pierwszej klasy liceum, okazało się,że moi rodzice się rozwodzą...-tu urwał.
-Nie musisz mówić!-powiedziałam ze współczuciem.
-Ojciec znalazł sobie kochankę-kontynuował- kiedy matka o wszystkim się dowiedziała, była przerażona! Po trzech miesiącach dowiedziałem się,że mam przyrodnią siostrzyczkę. Nienawidziłem ojca! I w ten sposób zaczęła się moja przygoda z ćpaniem! Kolega najpierw zaproponował mi dopalacza. Czułem,że się odrywam od tego świata i na chwilę zapominam...
Jego głos się załamał.
-Odkąd poznałem ciebie, zmieniłem się! Zrozumiałem,że tak dłużej być nie może!
Poczułam,że jego dłoń,dotyka mojej. Było mi jakoś dziwnie.
-Kuba...-urwałam.
-Wiem,musisz już iść.
Puściłam jego dłoń i pobiegłam, ile sił w nogach.
-Powodzenia-krzyknął.
Kiedy weszłam do szkoły,zrobiło mi się jakoś nieswojo. Tłumy obcych ludzi.
Zadzwonił dzwonek. Weszłam do klasy i zajęłam miejsce przy ścianie. Wiedziałam,że nie jestem sama. Mało kto tu się znał.
-Mogę?-usłyszałam cienki głos.
Należał on do niewielkiego nastolatka,który nie wyglądał jakoś powalająco. Skromna koszula, równo uczesane włosy...Jednym słowem- człowiek mało spotykany w dwudziestym pierwszym wieku.
-Taa-rzekłam i zaczęłam mu się przyglądać.
-Julian jestem-rzekł i podał mi niewielka dłoń.
-Kaśka.
-Jak ładnie. Wiesz,że pochodzi od greckiego słowa katharós ,które oznacza ,,czysty'' lub ,,bez skazy''.
I w tym momencie postawiłam sobie pytanie,, Co ja robię na tym profilu?''.Przecież przy takich istotach,jak ten cały Julian, nie mam najmniejszych szans.
Moje przemyślenia przerwało wejście nauczycielki.
-Kochani, ruchy,ruchy!
Polonistka dotrzymywała słowa.
-Żadnych zapoznań i lekcji organizacyjnych. Od razu zapowiadam,że za dwa tygodnie przerabiamy pierwszą lekturę, jaką jest ,,Makbet''.
-Na prawdę świetna!-szepną Julian.
Ten człowiek był na prawdę dziwny. Znając takich ludzi jak on, pewnie przeczytał wszystkie lektury już na wakacjach. Boże Święty ! Jak tak można?
-Odkąd tu przyjechaliście miewam jakieś nocne koszmary.
-Proszę się uspokoić-rzekł spokojnie Adam.
-Chłopcze,jak mam się uspokoić, skoro całymi nocami hałasujecie i słuchacie muzyki!!!-krzyknęła.
Każdy popatrzył na siebie jakoś dziwnie.
-Przepraszam bardziej-kontynuował Adam-ale dziś w nocy wszyscy spali i nikt nie imprezował. Owszem,dało słyszeć się jakieś krzyki,ale dochodzące z ulicy.
-Dziecko,ja jeszcze taka głupia nie jestem. Jak wy jesteście wychowani? I jakim prawem mnie okłamujecie?
Teraz to już na prawdę każdy nie wiedział co powiedzieć. To okrutne babsko robiło wielką aferę z byle czego. A teraz oskarżyła nas ,że niby imprezujemy po nocach.
-Oj nie! Koniec z takimi wybrykami! Podniosę wam czynsz,to może się ustatkujecie!
-Proszę nas zrozumieć-zabrała głos Ida- jesteśmy uczniami bez grosza. Dziś w nocy na prawdę wszyscy spali. Więc na prawdę nie rozumiem,o co pani chodzi!
-Przymknij paszczę-rzekła oschle- pięć stów na miesiąc i ani złotówki mniej.
-Skoro pani tak uważa-odrzekł Adam-nie widzę w tym ani sensu, ani za grosz rozumu. Inne mieszkania w tym mieście jeszcze istnieją! Myśli pani,że damy tak sobą pomiatać?
Kobiecie ewidentnie zabrakło argumentów i udała się na dół, mrucząc coś pod nosem.
-No to jesteśmy spłukani- rzekłam z rezygnacją i weszłam do pokoju.
Miałam pół godziny,aby przygotować się do szkoły i coś zjeść. Wstawiałam wodę i rozpakowałam zupkę chińską.
-Mogę?-usłyszałam głos należący do Kuby.
-Jasne.
Wszedł i szybko zbadał moje terytorium.Kiedy zobaczył ,,chińszczyznę'' rzekł:
-O nie! Kaśka,czy ty na prawdę chcesz przez trzy lata to jeść?
-Kto powiedział,że przez trzy lata?
-Co masz na myśli?-postawił pytanie.
-Jak trochę się dorobię,to się stąd wyprowadzę i już!
-Niby jak?
-Znalazłam ciekawą propozycję pisania artykułów, a oprócz tego będę prowadzić korepetycje z angielskiego.
-No, ty to masz głowę!
Woda wreszcie zagotowała się. Zalałam makaron i zaczęłam jeść najszybciej jak się dało.
-Kaśka,nie mogę na to patrzeć, jak się trujesz!
-Ja też nie mogłam patrzeć,co ty robisz ze swoim życiem!-rzekłam i omal się nie zachłysnęłam.
-Ale z tym skończyłem! -odpowiedział nieco zbulwersowany.
-Wreszcie! Mam nadzieję,że się to nie powtórzy.
-Mój nauczyciel od biologi powiadał,że ten makaron, rozkłada się w żołądku jakieś pół roku!
-Cholera jasna! Nie masz innych tematów, tylko te zupki chińskie? Myślisz,że mam czas gotować sobie obiadki? Jak się dorobię,to będę codziennie jadła kurczaki i może wreszcie się odpieprzysz!!! Ekspert się znalazł.
-Może się i znalazł!
-A tak po za tym, to do jakiej szkoły ty chodzisz?-spytałam i w tym momencie uświadomiłam sobie,że tak na prawdę nic nie wiem o Kubie.
-Liceum. Klasa druga, o profilu biologiczno-chemicznym.
Zatkało mnie.
-Sorry. To jednak wiesz coś na ten temat- rzekłam nieco zmieszana.
-O.K. Mniejsza z tym.Za piętnaście minut rozpoczynają się lekcję.
Odstawiłam talerz i nie interesując się obecnością Kuby ,zaczęłam się przebierać. Lada moment byłam gotowa.
-Odprowadzę cię-zaproponował.
-Gdzie w ogóle znajduję się twoja szkoła?-postawiłam energicznie pytanie i zaczęłam malować usta.
-Los czasami bywa okrutny-wybuchną śmiechem- tak się złożyło,że na przeciwko twojej.
Popatrzyłam na niego z ironią. Idiota!
Jednak nie było czasu na głupie kłótnie. Chwyciłam w biegu stertę ogłoszeń i wyszliśmy.
-Kuba,tak na prawdę,to nic o tobie nie wiem... Znamy się już trochę...
-No w sumie racja-zgodził się.
-Opowiesz mi coś o sobie?-spytałam.
-Wiesz,nie sądzę,aby w ciągu piętnastu,teraz to już dziesięciu minut,byłbym w stanie coś o sobie opowiedzieć.
-Nie zwlekaj,tylko mów.
-No dobrze! Wychowałem się na wsi. Kilka kilometrów stąd. Od dziecka interesowała mnie przyroda! Zresztą nie ma się co dziwić! Moi rodzice z wykształcenia są chemikami. Więc też ze szkołą nie było żadnego problemu! Uczyłem się całkiem nieźle,ale na początku pierwszej klasy liceum, okazało się,że moi rodzice się rozwodzą...-tu urwał.
-Nie musisz mówić!-powiedziałam ze współczuciem.
-Ojciec znalazł sobie kochankę-kontynuował- kiedy matka o wszystkim się dowiedziała, była przerażona! Po trzech miesiącach dowiedziałem się,że mam przyrodnią siostrzyczkę. Nienawidziłem ojca! I w ten sposób zaczęła się moja przygoda z ćpaniem! Kolega najpierw zaproponował mi dopalacza. Czułem,że się odrywam od tego świata i na chwilę zapominam...
Jego głos się załamał.
-Odkąd poznałem ciebie, zmieniłem się! Zrozumiałem,że tak dłużej być nie może!
Poczułam,że jego dłoń,dotyka mojej. Było mi jakoś dziwnie.
-Kuba...-urwałam.
-Wiem,musisz już iść.
Puściłam jego dłoń i pobiegłam, ile sił w nogach.
-Powodzenia-krzyknął.
Kiedy weszłam do szkoły,zrobiło mi się jakoś nieswojo. Tłumy obcych ludzi.
Zadzwonił dzwonek. Weszłam do klasy i zajęłam miejsce przy ścianie. Wiedziałam,że nie jestem sama. Mało kto tu się znał.
-Mogę?-usłyszałam cienki głos.
Należał on do niewielkiego nastolatka,który nie wyglądał jakoś powalająco. Skromna koszula, równo uczesane włosy...Jednym słowem- człowiek mało spotykany w dwudziestym pierwszym wieku.
-Taa-rzekłam i zaczęłam mu się przyglądać.
-Julian jestem-rzekł i podał mi niewielka dłoń.
-Kaśka.
-Jak ładnie. Wiesz,że pochodzi od greckiego słowa katharós ,które oznacza ,,czysty'' lub ,,bez skazy''.
I w tym momencie postawiłam sobie pytanie,, Co ja robię na tym profilu?''.Przecież przy takich istotach,jak ten cały Julian, nie mam najmniejszych szans.
Moje przemyślenia przerwało wejście nauczycielki.
-Kochani, ruchy,ruchy!
Polonistka dotrzymywała słowa.
-Żadnych zapoznań i lekcji organizacyjnych. Od razu zapowiadam,że za dwa tygodnie przerabiamy pierwszą lekturę, jaką jest ,,Makbet''.
-Na prawdę świetna!-szepną Julian.
Ten człowiek był na prawdę dziwny. Znając takich ludzi jak on, pewnie przeczytał wszystkie lektury już na wakacjach. Boże Święty ! Jak tak można?
***
Po lekcjach udałam się do biblioteki i przy okazji zostawiłam kilka ogłoszeń. Wędrując uliczkami miasta, natchnęłam się na Kubę.
-Jak tam humanistko? -spytał.
Zaczęłam opowiadać mu o tym całym Julianku.
-Nie przejmuj się! U nas też takich pełno!A może wstąpimy na jakieś ciastko-spytał i wskazał budynek kawiarenki.
Prawdę mówiąc, propozycja nie do odrzucenia. Od rana burczało mi w brzuchu.
-Wiesz,tak sobie pomyślałem,że ty to masz rację. Sam boję się tej Jędzy...I tak postanowiłem,że od dziś będę robił ci kanapki do szkoły.
-Ale...
-Ty już lepiej nic nie mów. Chyba znam się na ekologicznym jedzeniu i wiem coś na ten temat.
W kawiarni zjedliśmy po dwa ciastka. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Kuba opowiadał i sobie i swoich pasjach. Wtem zadzwonił mój telefon.
-Jasne,jasne-mówiłam podekscytowana.
Kiedy się rozłączyłam, uściskałam Kubę z radości:
-Dzwoniła kobieta! Chce zapisać swojego dziewięcioletniego synka na korepetycje!
Szczęście się dzisiaj do mnie uśmiechnęło! Cudownie!
niedziela, 19 stycznia 2014
Nowi lokatorzy...
Zadzwonił budzik. Chyba po raz
pierwszy w życiu cieszyłam się z tego powodu. W nocy mało co
spałam. A to wszystko przez te historie Idy. A jeśli są prawdziwe?
Jednak nie miałam
czasu zaprzątać sobie nimi głowy. W ciągu pięciu minut byłam gotowa. Kiedy
wychodziłam z pokoju, natknęłam się na Idę.
-Hej, uważaj na właścicielkę.
Jest dziś sto razy gorsza niż wczoraj.
-O.K. Dzięki-rzekłam i udałam
się na dół.
Ida miała rację. Kobieta
siedziała przy stole i piła herbatę.
-Dzień dobry-powiedziałam najmilej,jak
się tylko dało.
-Dla kogo dobry, dla tego
dobry-burknęła.
I w tym momencie uświadomiłam
sobie,że nie mam nic do jedzenia. Co prawda mama spakowała mi stertę
kanapek,ale wczoraj byłam przeraźliwie głodna i wszystkie wcięłam. ,,Trzeba
będzie wybrać się na zakupy''-pomyślałam i cichutko opuściłam kuchnię.
Na dworze było dosyć chłodno.
Uliczkami miasta wędrowali uczniowie i nauczyciele. Każdy
śpieszył do szkoły, na apel. Wreszcie znalazłam się przed dużym gmachem.
Szkoła?... Jak każda inna. Setki okien, wyszorowane podłogi, pachnące środkami
chemicznymi i dziesiątki ,,biało-czarnych'' uczniów.
-Pierwsza ''e''-usłyszałam
piskliwy głos. Tak,jak się spodziewałam była to moja wychwawczyni.
-Human,ustawiać się-kierowała
ruchem.
Każdy z nas był przestraszony. Obcy
ludzie, nowe klimaty...Ale jakoś trzeba było to przeżyć.
Po przemowie
dyrektora,uczniowie rozeszli się do klas.
-Witam was-zaczęła nasza
wychowawczyni.
-Moje nazwisko-Hanna Wiślak.
Nie wiem czy wiecie,ale nauczam języka polskiego. Kocham ten przedmiot i
jeszcze raz kocham!-mówiła z podnieceniem.
- Względem tego będziemy uczyć
się i uczyć...Nie wyobrażam sobie, aby ktoś z was był temu przeciwny. Oprócz
tego liczba lektur wzrośnie,ponad program. To bardzo ważne,a w końcu jesteście
na ,,humanie''. Mam nadzieję,że będziemy fajną klasą i nie będzie z wami
jakichkolwiek problemów.
Po jej wypowiedzi każdy
patrzyła na siebie jakoś dziwnie.,, Oszalała czy co?''-pomyślałam w głębi.
Ale z drugiej strony szybko się
uspokoiłam. Ile to w gimnazjum i podstawówce nas straszyli? A i tak nic z tego
nie wynikło.
***
Popołudnie
spędziłam na zakupach i serfowaniu po internecie. Przeglądając znajome strony
natknęłam się na niepowtarzalną ofertę. A mianowicie ,,Artykuły na zlecenie''.
Już wczoraj myślałam nad jakąś pracą. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to
korepetycje z angielskiego lub historii. Ale to było sto razy lepsze. Od dawna
mnie to pociągało. Najszybciej,jak się tylko dało, zapoznałam się z regulaminem
i zaczęłam myśleć, o czym mogą być artykuły.Kilka złoty na pewno by mi się
przydało.
-Kaśka-usłyszałam głos,który
należał do Idy.
-Nowi lokatorzy przyjechali.
Zamknęłam laptopa i wyszłam na
korytarz.Znajdował się tam wysoki młodzieniec, o czarnych włosach.Obok niego
stały trzy duże walizki.
-Adam jestem-przedstawił się i
podał mi dłoń.
-A gdzie drugi
lokator?-spytałam ,patrząc na Igę.
-A gdzie może być?-rzekł
zbulwersowany Adam-właścicielka robi mu kazanie na temat tego,że przez
przypadek podreptał jej kwiatki. On to ma szczęście.
-Ty łajdaku-dało słyszeć się głosy,dochodzące z
dołu-ja wam pokażę.Czynsz wam podniosę i będziecie mieli tanie
mieszkanie.
Awantura trwała jeszcze jakieś
dobre dziesięć minut. W końcu na górze zjawił się ,,Nowy''.
-Ta kobieta jest nie do
wytrzymania- rzekł, wciągając swoje torby po schodach.
Osłupiałam. Stałam i patrzyłam
na niego jak totalna idiotka! Jeszcze jego do szczęścia brakowało! Przede mną,
we własnej osobie stał ...KUBA!
On też był zdziwiony. Chyba się
tego nie spodziewał.
-Czeeść-wyjąkał nieśmiało i
wgapił się w sufit.
Zamilkłam. Ida i Adam chyba
domyślili się o co chodzi,bo każde z nich udało się do swojego pokoju.
-Będziemy tu tak stać?-spytałam
wreszcie.
-Nie,jasne,że nie-powiedział i
wszedł do siebie.
-Kasiu, możemy
porozmawiać?-spytał.
Przytaknęłam. Dlaczego Kuba
zawsze chciał ze mną gadać? Miałam nadzieję,że tym razem nie będzie to temat
narkotyków.
-Dziękuję-wyjąkał nieśmiało.
-Dziękuję ci za wszystko. Paweł
pewnie ci nic nie powiedział,ale wychodzę na prostą. Skończyłem z prochami. Od
ponad miesiąca już nie biorę.
-Mam nadzieję,że to się nie
zmieni-odpowiedziałam z przekonaniem.
-A...-chciał coś powiedzie,ale
do pokoju( bez pukania!) weszła ta stara Jędza!
-E...młodziku, czy ty masz
telefon?-spytała ,jednocześnie patrząc na mnie jak na idiotkę.
-Tak,a o co chodzi?-rzekł Kuba.
-Twoja matka dzwoni już do mnie
od godziny. Mówi,że nie odbierasz. Dlaczego mam stać tyle przy telefonie? Kto
będzie płacił za prąd?Ech..te wasze wybryki!
-Bardzo przepraszam,zaraz do
niej oddzwonię.
-A ty panienko-rzuciła w moim
kierunku- posprzątaj lepiej w pokoju!
-Była pani u mnie?-postawiłam
pytanie ze złością.
-To w końcu mój dom. Po co ty
kupujesz tyle tych zupek chińskich? Nie lepiej ci będzie ugotować zupę?-mówiła.
-Wiem,że nie powinnam tak
mówić,ale jakim prawem grzebie pani w moich rzeczach?-spytałam podniesionym
tonem.
-A jakim prawem ty się tak do
mnie odnosisz?-burknęła i z hukiem zamknęła drzwi.
Kuba popatrzył na mnie ze
smutkiem.
-Nie przejmuj się!-rzekł czule.
-O co w ogóle chodzi z tymi
zupkami chińskimi?
-Kuba,myślisz,że mam czas
gotować sobie obiadki i to jeszcze pod nadzorem tej głupiej baby.
-Nie chcę myśleć,co po kilku
miesiącach stanie się z twoim żołądkiem!-powiedział,niczym prawdziwy ekspert.
-W takim razie nie
myśl-odrzekłam i opuściłam jego pokój.
Jeszcze dziś zabrałam się do
pisania artykułów,a oprócz tego wydrukowałam stertę ogłoszeń z informacją, o
korepetycjach z angielskiego.
sobota, 18 stycznia 2014
Nie jest tak bajecznie,jakby mogło się wydawać!
Tym razem byłam szczęśliwa,że zaczyna się wrzesień. Dzień,przed rozpoczęciem roku szkolnego, wyjechałam do miasta, w którym znajdowało się moje nowe mieszkanie.
Na dworze robiło się coraz bardziej zimno. Słońce o wiele wcześniej chowało się za horyzontem i nie świeciło już tak radośnie, jak na początku lipca. Na ulicach były tłumy aut. Podobnie jak w autobusach, czy metrach. Uczniowie i turyści wracali do domów. Prawdę mówiąc, nie lubiłam tego okresu, kiedy trzeba było przygotować wszystkie książki i zmobilizować się do nauki.
Ale w tym roku było inaczej. ,,Human'' od dawna był moim marzeniem. A w dodatku jeszcze własne mieszkanie. Lepiej być nie mogło!
Kiedy autobus zatrzymał się na stacji, zupełnie osłupiałam. Wyciągnęłam kartkę z adresem i zaczęłam zastanawiać się,gdzie znajduje się ulica Słowackiego. Nie pierwszy raz tutaj byłam,ale dziś zupełnie sama.
Kilka minut później znalazłam to,czego szukałam. Wielki, dwupiętrowy dom,z ogrodem i sadem. Wszystko zapowiadało się świetnie. Zapukałam. Przez chwilę czekałam w napięciu. Moje serce biło jak szalone. Bałam się. Tych wszystkich nowych ludzi i tego jak sobie poradzę.
-Dzień dobry-powiedziałam na widok kobiety.
Spodziewałam się czegoś innego. Jakieś miłej czterdziestolatki,której głównym zajęciem jest gotowanie albo szydełkowanie. Ta,była całkowitym przeciwieństwem moich wyobrażeń. Tłuste,siwe włosy spadały jej na czoło, na którym widniało pełno zmarszczek. Jak na czterdziestolatkę, wyglądała o wiele starzej.
-Dobry,dobry-odpowiedziała ochrypłym głosem.
Weszłam do środka. Na ścianach wisiało pełno obrazów. Nie takich zwykłych,które przedstawiały martwą naturę lub pejzaże. Były to malunki, związane z tematyką śmierci. Przestraszyłam się. co to w ogóle miała znaczyć? W domu pachniało kiszoną kapustą, a z głębi dochodziły dźwięki radia.
-Twój pokój jest na górze-oznajmiła, wskazując na schody,które tam prowadziły.Sama zaś udała się do kuchni.
Wzięłam walizkę i powędrowałam na piętro. Było tam z pięć pokoi. Gdzie się teraz udać?
Jednak nie musiałam zastanawiać się dość długo. Drzwi jednego pomieszczenia otworzyły się i wyszła z nich dziewczyna, o długich, rudych włosach.
-Przepraszam-powiedziałam w jej kierunku-nie wiesz może gdzie jest mój pokój?
-Pewnie,że wiem-rzekła i wskazała na drzwi na przeciwko.
Podziękowałam jej i udałam się do pokoju. Jednak ona nie opuściła mnie i poszła za mną. W pomieszczeniu było nieprzyjemnie,zarówno jak i w całym domu. Ściany były pomalowane na biało, w kącie stało drewniane łóżko. Oprócz niego znajdowała się tam dwudrzwiowa szafa i niewielki stoliczek z jednym krzesłem. Niewielkie okno sprawiało,że w pokoju było dość ciemno.
-I jak ci się podoba?-spytała Ruda.
-Wiesz,jakoś tu dziwnie...-wyjąkałam ze strachem.
-Ida jestem-rzekła- mieszkam już tu drugi rok i trochę wiem coś o tym.
Ton jej głosu nie brzmiał zbyt miło.
-To znaczy?
-Wiesz, studenci i uczniowie często tutaj przyjeżdżają. Atrakcyjna cena i w dodatku mieszkanie w centrum miasta. Ale nie jest tak bajecznie,jakby się mogło wydawać...
Tu Ida urwała i spojrzała w okno. Na dworze robiło się coraz bardziej ciemno.
-Ta właścicielka to totalna jędza,która jest prawdopodobnie chora psychicznie. Widziałaś te wszystkie obrazki?-przytaknęłam.
-Czasami jest nie do zniesienia. W tamtym roku mieszkałam tu z kumpelą,ale w tym roku pod żadnym pozorem nie chciała tu wrócić.
-W takim razie dlaczego ty to zrobiłaś?
-To nie jest takie proste,jakby się mogło wydawać. Brak kasy. Ale wracając do tematu właścicielki, to szuka dziury w całym. A to za dużo imprezujemy albo za późno wracamy. Zupełnie jakby była moją matką.
Przestraszyłam się. Jeszcze kilkanaście dni temu przekonywałam mamę do tego, aby tu mieszkać. Dziś całkowicie zmieniłam zdanie.
-A w połowie roku podniosła nam opłatę o dwie stówy.
-No to musi być niezłą kretynką-dodałam i zabrałam się do rozpakowywania rzeczy.
-W ogóle ten dom jest jakiś dziwny. Wiele studentów opowiada o nim jakieś mroczne historie...
-Wierzysz w to?-przerwałam jej.
-Nie! Na szczęście mam silne nerwy. No, może od czasu do czasu zaskrzypi podłoga,ale przecież zdarza się to w każdym mieszkaniu. Nie ma się co bać! Jutro przyjadą tu dwaj licealiści, płci męskiej,także będzie bezpiecznie.
Ida chciała poznać lepiej moją osobowość,ale jakoś nie miałam ochoty opowiadać jej o tym. Cały czas wracałam do tematu domu.
-A tobie się coś przytrafiło?-spytałam.
-Jeśli masz na myśli te całe mroczne historie,to nie. Ale awantury między mną, a tą jędzą były prawie codziennie. Czepia się na prawdę wszystkiego.
Godzinę później,kiedy Ida opuściła mój pokój położyłam się na łóżku. Chciałam zasnąć,ale nie mogłam. Moje serce biło jak szalone. Wydawało mi się,że gdzieś w głębi słyszę jakieś szmery...
Na dworze robiło się coraz bardziej zimno. Słońce o wiele wcześniej chowało się za horyzontem i nie świeciło już tak radośnie, jak na początku lipca. Na ulicach były tłumy aut. Podobnie jak w autobusach, czy metrach. Uczniowie i turyści wracali do domów. Prawdę mówiąc, nie lubiłam tego okresu, kiedy trzeba było przygotować wszystkie książki i zmobilizować się do nauki.
Ale w tym roku było inaczej. ,,Human'' od dawna był moim marzeniem. A w dodatku jeszcze własne mieszkanie. Lepiej być nie mogło!
Kiedy autobus zatrzymał się na stacji, zupełnie osłupiałam. Wyciągnęłam kartkę z adresem i zaczęłam zastanawiać się,gdzie znajduje się ulica Słowackiego. Nie pierwszy raz tutaj byłam,ale dziś zupełnie sama.
Kilka minut później znalazłam to,czego szukałam. Wielki, dwupiętrowy dom,z ogrodem i sadem. Wszystko zapowiadało się świetnie. Zapukałam. Przez chwilę czekałam w napięciu. Moje serce biło jak szalone. Bałam się. Tych wszystkich nowych ludzi i tego jak sobie poradzę.
-Dzień dobry-powiedziałam na widok kobiety.
Spodziewałam się czegoś innego. Jakieś miłej czterdziestolatki,której głównym zajęciem jest gotowanie albo szydełkowanie. Ta,była całkowitym przeciwieństwem moich wyobrażeń. Tłuste,siwe włosy spadały jej na czoło, na którym widniało pełno zmarszczek. Jak na czterdziestolatkę, wyglądała o wiele starzej.
-Dobry,dobry-odpowiedziała ochrypłym głosem.
Weszłam do środka. Na ścianach wisiało pełno obrazów. Nie takich zwykłych,które przedstawiały martwą naturę lub pejzaże. Były to malunki, związane z tematyką śmierci. Przestraszyłam się. co to w ogóle miała znaczyć? W domu pachniało kiszoną kapustą, a z głębi dochodziły dźwięki radia.
-Twój pokój jest na górze-oznajmiła, wskazując na schody,które tam prowadziły.Sama zaś udała się do kuchni.
Wzięłam walizkę i powędrowałam na piętro. Było tam z pięć pokoi. Gdzie się teraz udać?
Jednak nie musiałam zastanawiać się dość długo. Drzwi jednego pomieszczenia otworzyły się i wyszła z nich dziewczyna, o długich, rudych włosach.
-Przepraszam-powiedziałam w jej kierunku-nie wiesz może gdzie jest mój pokój?
-Pewnie,że wiem-rzekła i wskazała na drzwi na przeciwko.
Podziękowałam jej i udałam się do pokoju. Jednak ona nie opuściła mnie i poszła za mną. W pomieszczeniu było nieprzyjemnie,zarówno jak i w całym domu. Ściany były pomalowane na biało, w kącie stało drewniane łóżko. Oprócz niego znajdowała się tam dwudrzwiowa szafa i niewielki stoliczek z jednym krzesłem. Niewielkie okno sprawiało,że w pokoju było dość ciemno.
-I jak ci się podoba?-spytała Ruda.
-Wiesz,jakoś tu dziwnie...-wyjąkałam ze strachem.
-Ida jestem-rzekła- mieszkam już tu drugi rok i trochę wiem coś o tym.
Ton jej głosu nie brzmiał zbyt miło.
-To znaczy?
-Wiesz, studenci i uczniowie często tutaj przyjeżdżają. Atrakcyjna cena i w dodatku mieszkanie w centrum miasta. Ale nie jest tak bajecznie,jakby się mogło wydawać...
Tu Ida urwała i spojrzała w okno. Na dworze robiło się coraz bardziej ciemno.
-Ta właścicielka to totalna jędza,która jest prawdopodobnie chora psychicznie. Widziałaś te wszystkie obrazki?-przytaknęłam.
-Czasami jest nie do zniesienia. W tamtym roku mieszkałam tu z kumpelą,ale w tym roku pod żadnym pozorem nie chciała tu wrócić.
-W takim razie dlaczego ty to zrobiłaś?
-To nie jest takie proste,jakby się mogło wydawać. Brak kasy. Ale wracając do tematu właścicielki, to szuka dziury w całym. A to za dużo imprezujemy albo za późno wracamy. Zupełnie jakby była moją matką.
Przestraszyłam się. Jeszcze kilkanaście dni temu przekonywałam mamę do tego, aby tu mieszkać. Dziś całkowicie zmieniłam zdanie.
-A w połowie roku podniosła nam opłatę o dwie stówy.
-No to musi być niezłą kretynką-dodałam i zabrałam się do rozpakowywania rzeczy.
-W ogóle ten dom jest jakiś dziwny. Wiele studentów opowiada o nim jakieś mroczne historie...
-Wierzysz w to?-przerwałam jej.
-Nie! Na szczęście mam silne nerwy. No, może od czasu do czasu zaskrzypi podłoga,ale przecież zdarza się to w każdym mieszkaniu. Nie ma się co bać! Jutro przyjadą tu dwaj licealiści, płci męskiej,także będzie bezpiecznie.
Ida chciała poznać lepiej moją osobowość,ale jakoś nie miałam ochoty opowiadać jej o tym. Cały czas wracałam do tematu domu.
-A tobie się coś przytrafiło?-spytałam.
-Jeśli masz na myśli te całe mroczne historie,to nie. Ale awantury między mną, a tą jędzą były prawie codziennie. Czepia się na prawdę wszystkiego.
Godzinę później,kiedy Ida opuściła mój pokój położyłam się na łóżku. Chciałam zasnąć,ale nie mogłam. Moje serce biło jak szalone. Wydawało mi się,że gdzieś w głębi słyszę jakieś szmery...
piątek, 17 stycznia 2014
I jakby jeszcze tego było mało...
Tydzień później mama wróciła do domu. Lekarz prowadzący zalecił jej, aby się nie przemęczała i stosowała odpowiednią dietę. Całymi dniami siedziała praktycznie w ogrodzie i mówiła do brzucha. Jeśli chodzi o nasze relacje, to ani razu, nie wspomniała o Woodstocku. Sama nie wiem, dlaczego tak robiła! Może była w ciąży i nie chciała brać sobie niepotrzebnych zmartwień na głowę?
Pewnego popołudnia,wyszłam przed dom. Na leżaku siedziała mama i masowała swój brzuch. Dookoła widać było setki tysięcy kwiatów. A to wszystko na skutek tego, że tata był ogrodnikiem. Na niebie nie było widać ani jednej chmurki.
-O, dobrze,że jesteś -rzekła. Jej głos była jakiś dziwny.
Pierwsze co pomyślałam,to to,że zrobi mi kazanie na temat mojego zachowania itd., itd.
Jednak chyba nie to miała na myśli. Usiadłam obok niej. Ta sięgnęła po puszkę ,,Fanty'' i sprawnie ją otworzyła.
-Mamuś, czy ty chcesz mi coś powiedzieć?
Ta nie zareagowała na moje pytanie. Namiętnie piła gazowany napój.
-Mamo!-rzekłam nieco głośniej.
-Kaśka, wystąpił mały problem.
-Możesz mówić prosto z mostu,a nie owijać w bawełnę?
-Ta moja kuzynka, u której miałaś wynajmować pokój...-tu urwała. Nie wiedziałam co chciała powiedzieć,ale na pewno było to coś przykrego.
-Co z nią?
-Właśnie przed chwilą dostałam telefon,że zmarła.
Mówiąc to, z jej oczu popłynęły dwie łzy. Jak wynikało z opowiadań mamy, pomimo wieku bardzo się lubiły. Miały ze sobą tyle wspólnego. Prawdę powiedziawszy, nie znałam jej, jednak było mi trochę żal mamy.
-A...-krzyknęła.
-Przecież ona zapisała mieszkanie w spadku swojemu wnukowi-powiedziała zdesperowana. Na początku nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi,ale w pewnym momencie ocknęłam się.
-To znaczy,że...
-Najwyraźniej tak. Zostałaś na lodzie.
-Ale chyba nie chcesz powiedzieć,że mam zrezygnować ze szkoły?-spytałam z oburzeniem.
-Myślisz,że znajdziesz mieszkanie gdzieś bliżej?
-Mamo,ale tyle o nią walczyłam.
-Kaśka,nie mamy tyle pieniędzy! Nigdy w życiu nie znajdziesz pokoju w takiej cenie!
Nie miałam zamiaru jej słuchać. Pewnie jakby tak było, do dziś byłabym szarą myszką. Moja matka z reguły była pesymistką. Mało kiedy wierzyła we własne możliwości. Ciągle coś jej przeszkadzało. Zawsze szukała dziury w całym. Podobnie jak z Woodstockiem.
Wyszłam z domu, zabierając ze sobą portfel. Najszybciej,jak się tylko dało pobiegłam do pobliskiego sklepu. Panowała tam nieprzyjemna atmosfera. Dookoła, na plastykowych krzesłach, siedzieli mężczyźni, którzy należeli do marginesu społecznego. Na półkach było widać stos roztopionych batoników i bułek, na których cały dzień żerowały muchy, bądź inne,równie nieprzyjemne stworzenia.
-Co podać?-spytała sklepowa. Jej głos nie brzmiał zbyt przyjemnie. Miała na sobie przewiewną sukienkę, z nieobliczalnie wielkim dekoltem. Było to nieco obrzydzające. Panowie, z piwem w dłoni, jak zahipnotyzowani, wpatrywali się w trzydziestolatkę.
-Poproszę wszystkie gazety, w których znajdę jakiekolwiek informacje, na temat naszego województwa.
Ta popatrzyła na mnie z ironią,ale na szczęście zrobiła to,o co ją prosiłam.
W domu czym prędzej zabrałam się do poszukiwań. Pokoje w cenie przyzwoitej. Trudno było. Mama na prawdę miała rację. A co będzie,jeśli nic nie znajdę?
Pewnego popołudnia,wyszłam przed dom. Na leżaku siedziała mama i masowała swój brzuch. Dookoła widać było setki tysięcy kwiatów. A to wszystko na skutek tego, że tata był ogrodnikiem. Na niebie nie było widać ani jednej chmurki.
-O, dobrze,że jesteś -rzekła. Jej głos była jakiś dziwny.
Pierwsze co pomyślałam,to to,że zrobi mi kazanie na temat mojego zachowania itd., itd.
Jednak chyba nie to miała na myśli. Usiadłam obok niej. Ta sięgnęła po puszkę ,,Fanty'' i sprawnie ją otworzyła.
-Mamuś, czy ty chcesz mi coś powiedzieć?
Ta nie zareagowała na moje pytanie. Namiętnie piła gazowany napój.
-Mamo!-rzekłam nieco głośniej.
-Kaśka, wystąpił mały problem.
-Możesz mówić prosto z mostu,a nie owijać w bawełnę?
-Ta moja kuzynka, u której miałaś wynajmować pokój...-tu urwała. Nie wiedziałam co chciała powiedzieć,ale na pewno było to coś przykrego.
-Co z nią?
-Właśnie przed chwilą dostałam telefon,że zmarła.
Mówiąc to, z jej oczu popłynęły dwie łzy. Jak wynikało z opowiadań mamy, pomimo wieku bardzo się lubiły. Miały ze sobą tyle wspólnego. Prawdę powiedziawszy, nie znałam jej, jednak było mi trochę żal mamy.
-A...-krzyknęła.
-Przecież ona zapisała mieszkanie w spadku swojemu wnukowi-powiedziała zdesperowana. Na początku nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi,ale w pewnym momencie ocknęłam się.
-To znaczy,że...
-Najwyraźniej tak. Zostałaś na lodzie.
-Ale chyba nie chcesz powiedzieć,że mam zrezygnować ze szkoły?-spytałam z oburzeniem.
-Myślisz,że znajdziesz mieszkanie gdzieś bliżej?
-Mamo,ale tyle o nią walczyłam.
-Kaśka,nie mamy tyle pieniędzy! Nigdy w życiu nie znajdziesz pokoju w takiej cenie!
Nie miałam zamiaru jej słuchać. Pewnie jakby tak było, do dziś byłabym szarą myszką. Moja matka z reguły była pesymistką. Mało kiedy wierzyła we własne możliwości. Ciągle coś jej przeszkadzało. Zawsze szukała dziury w całym. Podobnie jak z Woodstockiem.
Wyszłam z domu, zabierając ze sobą portfel. Najszybciej,jak się tylko dało pobiegłam do pobliskiego sklepu. Panowała tam nieprzyjemna atmosfera. Dookoła, na plastykowych krzesłach, siedzieli mężczyźni, którzy należeli do marginesu społecznego. Na półkach było widać stos roztopionych batoników i bułek, na których cały dzień żerowały muchy, bądź inne,równie nieprzyjemne stworzenia.
-Co podać?-spytała sklepowa. Jej głos nie brzmiał zbyt przyjemnie. Miała na sobie przewiewną sukienkę, z nieobliczalnie wielkim dekoltem. Było to nieco obrzydzające. Panowie, z piwem w dłoni, jak zahipnotyzowani, wpatrywali się w trzydziestolatkę.
-Poproszę wszystkie gazety, w których znajdę jakiekolwiek informacje, na temat naszego województwa.
Ta popatrzyła na mnie z ironią,ale na szczęście zrobiła to,o co ją prosiłam.
W domu czym prędzej zabrałam się do poszukiwań. Pokoje w cenie przyzwoitej. Trudno było. Mama na prawdę miała rację. A co będzie,jeśli nic nie znajdę?
***
Kilka godzin później byłam wyczerpana. Obdzwoniłam kilka podanych numerów,ale zawsze było jakieś ,,ALE''. Albo stawka, którą właściciel chciał podnieść, albo nieaktualna propozycja. Powoli się poddawałam, gdyby nie oferta,znajdująca się w ostatniej gazecie. Zawsze warto spróbować.
No i udało się! Wszystko poszło po mojej myśli. Właścicielką była kobieta wieku średniego,która utrzymywała się głównie z pieniędzy, za wynajem. Rozradowana pobiegłam do mamy i zaczęłam mówić, niczym podekscytowany dziennikarz:
-Znalazłam mieszkanie. Czterysta za miesiąc.
-Chwilę,chwilę. Jak to znalazłaś mieszkanie?-spytała poddenerwowana.
-Po prostu. Mamo,choćby nie wiem co , będę uczęszczała do tej szkoły. Jeśli będzie problem z pieniędzmi,to po prostu będę sobie dorabiać.
-Dorabianie w twoim wieku?-parsknęła śmiechem.
-Zawsze można roznosić ulotki, pomagać w jakiś knajpach, promować kosmetyki...Jest wiele rodzajów zarabiania kasy.
-Kasiu,tu nie chodzi o głupie czterysta złotych.
-W takim razie o co?-byłam bliska płaczu. Od początku wiedziałam,że ta rozmowa będzie się tak ciągnęła.
-Nie znasz tej kobiety. Może to jakaś oszustka.
-A może to dobra,życzliwa,pełna entuzjazmu czterdziestolatka.
Mama na chwilę zamilkła. Zebrałam w sobie wszystkie siły i odrzekłam:
-Ty zawsze widzisz świat w ciemnych barwach. Nowa szkoła-NIE, mieszkanie u obcej kobiety-NIE, Woodstock-NIE! Mamo, jeśli będę cię słuchała,to skończę na zwykłej zawodówce, a w przyszłości będzie mnie utrzymywał CARITAS!
Do matki powoli docierały moje słowa.
-Muszę jeszcze porozmawiać z ojcem...
Wreszcie! Wiem,że nie powinnam tak myśleć,ale czasami wydawało mi się,że moja matka jest ostatnią jędzą, która nie ma na co narzekać i najczęstszym pretekstem jestem właśnie -JA! Szesnastoletnia Kaśka, która chce coś osiągnąć,a na drodze staje jej własny rodzic.
niedziela, 12 stycznia 2014
Podróż,szpital i zdziwienie...
Następnego dnia ,zaraz z samego rana,zerwałam się ze snu. Kuba jeszcze spał.Nie chciałam go budzić. Wzięłam walizkę i udałam się w stronę ulicy. Dookoła można było zobaczyć setki albo nawet miliony ludzi. Każdy miał w sobie coś nietypowego. A przede wszystkim uśmiech na twarzy.
Po pewnym czasie znalazłam się na dworcu kolejowym. Sprawdziłam rozkład jazdy pociągów. Za godzinę miałam mieć odjazd. Usiadłam więc na ławeczce i czekałam. Poczułam,że jestem niesamowicie głodna. Wyciągnęłam z walizki portmonetkę. Szału nie było. Sahara. Jedyne siedemdziesiąt złoty,które miało wystarczyć mi na pociąg i autobus( w dodatku z podwójną przesiadką).Trzeba było to jakoś znieść.
Kilkadziesiąt minut później nadjechał pociąg. Wsiadłam do przedziału w którym spał jakiś dwudziestolatek i kobieta z dzieckiem, czytająca poradnik dla młodych mam. Maszyna ruszyła. Zrobiło mi się słabo. W dodatku dziewczyna wyciągnęła kanapkę ze świeżymi warzywami i w najlepsze zaczęła chrupać. Myślałam,że oszaleję! Jakby jeszcze tego było mało, do przedziału wszedł kontroler. I właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie,że ...NIE KUPIŁAM BILETU!
-Bileciki do kontroli-rzekł ponuro i włożył dwa tic-taki do ust.
Kobieta pokazała nieco zmięta karteczkę,tak jak i młody mężczyzna.
-A panienka podróżuje sobie na gapę?- rzucił w moim kierunku.
Spiekłam buraka. Byłam pewna,że lada moment zostanę bez grosza przy duszy i będę szlajała się po świecie jak jakiś łajdak. Trzeba było działać.Zaczęłam grzebać jak szalona w plecaku.
-Gdzie on jest?-powtarzałam co chwilę drżącym głosem.
-Nie ma biletu,a więc trzeba będzie ponieść karę.
-Ale przysięgam,że był!
-Ale nie ma!-burknął nieprzyjemnie i podał mi karteczkę,informującą o zapłacie.
-Aż siedemdziesiąt złoty?-spytałam ze łzami w oczach.
-Aż...-rzekł, a ja podałam mu dwa ruloniki.
Biletowy wyszedł. Usiadłam na miejsce zrezygnowana.
-Czy coś się stało?-spytał mężczyzna.
-Nie,wszystko w porządku.-odrzekłam i wgapiłam się w sufit.
Kiedy pociąg dojechał już na stację,nie wiedziałam co ze sobą począć.Co gorsza mój głód nie ustawał,a brzuch co jakiś czas dawał koncerty.
,,Tak to jest podróżować na gapę''-powiedziałam w duchu i udałam się przed siebie. Trzeba było coś wymyślić. Sześćdziesiąt kilometrów do domu. Droga pieszo zdecydowanie odpadała. Jedyne,co przychodziło mi na myśl to autostop. Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy w życiu nie podróżowałam w taki sposób.No ale co zrobić!
Wzięłam walizkę i udałam się w stronę jezdni. Nie była ona zbyt ruchliwa. Czekałam jakieś dobre pół godziny. Aż wreszcie ''nadjechało'' moje zbawienie. Niewielki samochód, marki opel, zatrzymał się obok mnie.
-W którą stronę?-spytałam,kiedy tylko kierowca otworzył szybę.
-Podkarpacie-dodał i pokazał swoje białe ząbki.
-Mogłabym się zabrać?-spytałam nieco lękliwie.
-Jasne.
Wsiadłam do środka. Znajdowało się tam dwoje mężczyzn ( z wyjątkiem kierowcy).
-Roman jestem,a to Józek-rzekł jeden z nich podając mi tłustą (od chipsów) dłoń.
-Miło mi. Kaśka-powiedziałam,a mój żołądek,na widok takiej bomby kalorycznej,aż zaczął się kurczyć.
-Częstuj się-powiedział Józek i podstawił mi pod nos paczkę chipsów.
Nigdy nie lubiłam tego rodzaju przekąsek,ale teraz była to moja ostatnia nadzieja.
-Ta ostatnia niedziela...-począł śpiewać Romek.
-Przestań,nie widzisz,że wieziemy tu istotę płci pięknej-żartował kierowca.
Droga jakoś nam mijała. Mężczyźni byli żartobliwi i wygadani. A ja coraz bardziej szczęśliwa,że wszystko się jakoś potoczy.
-Mówisz Kasiu,że mamy podwieźć cię pod szpital?-rzekł Józek.
-Nie wystarczy na dworzec PKP. Stamtąd już trafię sama.
Moje wątpliwości przerwał nagle znajomy głos. Tata.
-Kaśka,dlaczego tu stoisz,zamiast wejść?
Myślałam,że lada moment na mnie nakrzyczy i da szlaban. Jednak jemu to przez myśl nie przeszło. Wziął mnie za rękę i wprowadził do sali. Mama leżała,podpięta do respiratorów. Już z daleka było widać ,że jest na mnie zła,ale mimo to , na twarzy malował jej się uśmiech.
-Mamo,przepraszam-wyjąkałam i rzuciłam jej się na szyję.
W tym momencie nie obchodziło mnie to,jak wyglądam. Mama objęła mnie i tuliła,niczym małą dziewczynkę. Usiadłam na krześle obok i wpatrywałam się w twarz,która pokryta była kilkoma zmarszczkami.
-Kasiu...-urwała w połowie i zaczęła płakać.
-Mamo,przepraszam-mnie też łzy poczęły płynąć po policzkach. Za chwilę,obie ryczałyśmy jak bobry.
-Mamo,nic ni usprawiedliwia moich czynów. Wiedz,że do końca życia będę miała wyrzuty sumienia.
-Kaśka,nie przesadzaj. Każdemu może się zdarzyć. Taki młodzieńczy wybryk,to jeszcze nie koniec świata.
-Wiesz,że jesteś najukochańszą osobą na świecie!-wykrzyczałam i po raz wtóry się do niej przytuliłam.
-A ty najwspanialszą córką na świecie,która czasem umie nieźle nabroić.
Wreszcie poczułam ulgę. Myślałam,że mama będzie na mnie zła i ta więź,która rodziła się między nami,przez szesnaście lat, nagle zniknie.
Wieczorem,siedziałam u siebie w pokoju.Umyta i odświeżona,a co najważniejsze: SYTA! spojrzałam przez okno. Zamknęłam oczy i próbowałam sobie przypomnieć,to,co się dziś wydarzyło. I nagle,jakby mnie coś tknęło. Rzuciłam się czym prędzej w stronę walizki i zaczęłam szukać. Mój telefon. Spojrzałam na ekran. Czterdzieści osiem nieodebranych połączeń. No jasne! Cała woodstock'owa ekipa nieźle musi się martwić.Najszybciej jak się tylko dało,wykręciłam numer da Galarety.
-Kaśka,nienawidzę cię!-wykrzyczał do słuchawki.
-Paweł,przestań. Musiałam natychmiast wracać.
Zaczęłam mu wszystko opowiadać.
-Oj ty głuptasie-rzekł,kiedy tylko skończyłam.
-Cały dzień się o ciebie martwiliśmy.
-Niepotrzebnie!-rzekłam.
-Potrzebnie,potrzebnie. Kuba omal nie wyszedł ze skóry.
-Kuba?-spytałam ze zdziwieniem.
-Tak. Chyba mu na tobie zależy-powiedział Galareta i wybuchnął gromkim śmiechem.
-Nie przesadzaj.
-A tak po za tym,coś ty mu nagadała?
-Ja?Kubie?-wydusiłam.
-No tak.Dzisiaj pokłócił się z jakimś dilerem,który chciał sprzedać dopalacze jakiejś lasce.
-I Kuba się temu sprzeciwiał?
-Tak! Zaczął mówić o sensie życia, skutkach ćpania...
-No wiesz! Nie spodziewałabym się tego po nim. Pozdrów go-powiedziałam i rozłączyłam się.
Po pewnym czasie znalazłam się na dworcu kolejowym. Sprawdziłam rozkład jazdy pociągów. Za godzinę miałam mieć odjazd. Usiadłam więc na ławeczce i czekałam. Poczułam,że jestem niesamowicie głodna. Wyciągnęłam z walizki portmonetkę. Szału nie było. Sahara. Jedyne siedemdziesiąt złoty,które miało wystarczyć mi na pociąg i autobus( w dodatku z podwójną przesiadką).Trzeba było to jakoś znieść.
Kilkadziesiąt minut później nadjechał pociąg. Wsiadłam do przedziału w którym spał jakiś dwudziestolatek i kobieta z dzieckiem, czytająca poradnik dla młodych mam. Maszyna ruszyła. Zrobiło mi się słabo. W dodatku dziewczyna wyciągnęła kanapkę ze świeżymi warzywami i w najlepsze zaczęła chrupać. Myślałam,że oszaleję! Jakby jeszcze tego było mało, do przedziału wszedł kontroler. I właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie,że ...NIE KUPIŁAM BILETU!
-Bileciki do kontroli-rzekł ponuro i włożył dwa tic-taki do ust.
Kobieta pokazała nieco zmięta karteczkę,tak jak i młody mężczyzna.
-A panienka podróżuje sobie na gapę?- rzucił w moim kierunku.
Spiekłam buraka. Byłam pewna,że lada moment zostanę bez grosza przy duszy i będę szlajała się po świecie jak jakiś łajdak. Trzeba było działać.Zaczęłam grzebać jak szalona w plecaku.
-Gdzie on jest?-powtarzałam co chwilę drżącym głosem.
-Nie ma biletu,a więc trzeba będzie ponieść karę.
-Ale przysięgam,że był!
-Ale nie ma!-burknął nieprzyjemnie i podał mi karteczkę,informującą o zapłacie.
-Aż siedemdziesiąt złoty?-spytałam ze łzami w oczach.
-Aż...-rzekł, a ja podałam mu dwa ruloniki.
Biletowy wyszedł. Usiadłam na miejsce zrezygnowana.
-Czy coś się stało?-spytał mężczyzna.
-Nie,wszystko w porządku.-odrzekłam i wgapiłam się w sufit.
Kiedy pociąg dojechał już na stację,nie wiedziałam co ze sobą począć.Co gorsza mój głód nie ustawał,a brzuch co jakiś czas dawał koncerty.
,,Tak to jest podróżować na gapę''-powiedziałam w duchu i udałam się przed siebie. Trzeba było coś wymyślić. Sześćdziesiąt kilometrów do domu. Droga pieszo zdecydowanie odpadała. Jedyne,co przychodziło mi na myśl to autostop. Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy w życiu nie podróżowałam w taki sposób.No ale co zrobić!
Wzięłam walizkę i udałam się w stronę jezdni. Nie była ona zbyt ruchliwa. Czekałam jakieś dobre pół godziny. Aż wreszcie ''nadjechało'' moje zbawienie. Niewielki samochód, marki opel, zatrzymał się obok mnie.
-W którą stronę?-spytałam,kiedy tylko kierowca otworzył szybę.
-Podkarpacie-dodał i pokazał swoje białe ząbki.
-Mogłabym się zabrać?-spytałam nieco lękliwie.
-Jasne.
Wsiadłam do środka. Znajdowało się tam dwoje mężczyzn ( z wyjątkiem kierowcy).
-Roman jestem,a to Józek-rzekł jeden z nich podając mi tłustą (od chipsów) dłoń.
-Miło mi. Kaśka-powiedziałam,a mój żołądek,na widok takiej bomby kalorycznej,aż zaczął się kurczyć.
-Częstuj się-powiedział Józek i podstawił mi pod nos paczkę chipsów.
Nigdy nie lubiłam tego rodzaju przekąsek,ale teraz była to moja ostatnia nadzieja.
-Ta ostatnia niedziela...-począł śpiewać Romek.
-Przestań,nie widzisz,że wieziemy tu istotę płci pięknej-żartował kierowca.
Droga jakoś nam mijała. Mężczyźni byli żartobliwi i wygadani. A ja coraz bardziej szczęśliwa,że wszystko się jakoś potoczy.
-Mówisz Kasiu,że mamy podwieźć cię pod szpital?-rzekł Józek.
-Nie wystarczy na dworzec PKP. Stamtąd już trafię sama.
***
Przede mną gmach szpitala. Kilka budynków o ogromnych rozmiarach. Weszłam do środka. Po krótkim błądzeniu i poszukiwaniach, znalazłam salę, w której leżała mama. Już miałam wejść,gdy nagle uświadomiłam sobie,że nie mam dla niej nawet głupiego kwiatka i wejdę tam jak ostatni łajdak.Z brudną buzią i nieestetycznymi ubraniami. A tak po za tym, to co ja jej w ogóle powiem?Moje wątpliwości przerwał nagle znajomy głos. Tata.
-Kaśka,dlaczego tu stoisz,zamiast wejść?
Myślałam,że lada moment na mnie nakrzyczy i da szlaban. Jednak jemu to przez myśl nie przeszło. Wziął mnie za rękę i wprowadził do sali. Mama leżała,podpięta do respiratorów. Już z daleka było widać ,że jest na mnie zła,ale mimo to , na twarzy malował jej się uśmiech.
-Mamo,przepraszam-wyjąkałam i rzuciłam jej się na szyję.
W tym momencie nie obchodziło mnie to,jak wyglądam. Mama objęła mnie i tuliła,niczym małą dziewczynkę. Usiadłam na krześle obok i wpatrywałam się w twarz,która pokryta była kilkoma zmarszczkami.
-Kasiu...-urwała w połowie i zaczęła płakać.
-Mamo,przepraszam-mnie też łzy poczęły płynąć po policzkach. Za chwilę,obie ryczałyśmy jak bobry.
-Mamo,nic ni usprawiedliwia moich czynów. Wiedz,że do końca życia będę miała wyrzuty sumienia.
-Kaśka,nie przesadzaj. Każdemu może się zdarzyć. Taki młodzieńczy wybryk,to jeszcze nie koniec świata.
-Wiesz,że jesteś najukochańszą osobą na świecie!-wykrzyczałam i po raz wtóry się do niej przytuliłam.
-A ty najwspanialszą córką na świecie,która czasem umie nieźle nabroić.
Wreszcie poczułam ulgę. Myślałam,że mama będzie na mnie zła i ta więź,która rodziła się między nami,przez szesnaście lat, nagle zniknie.
Wieczorem,siedziałam u siebie w pokoju.Umyta i odświeżona,a co najważniejsze: SYTA! spojrzałam przez okno. Zamknęłam oczy i próbowałam sobie przypomnieć,to,co się dziś wydarzyło. I nagle,jakby mnie coś tknęło. Rzuciłam się czym prędzej w stronę walizki i zaczęłam szukać. Mój telefon. Spojrzałam na ekran. Czterdzieści osiem nieodebranych połączeń. No jasne! Cała woodstock'owa ekipa nieźle musi się martwić.Najszybciej jak się tylko dało,wykręciłam numer da Galarety.
-Kaśka,nienawidzę cię!-wykrzyczał do słuchawki.
-Paweł,przestań. Musiałam natychmiast wracać.
Zaczęłam mu wszystko opowiadać.
-Oj ty głuptasie-rzekł,kiedy tylko skończyłam.
-Cały dzień się o ciebie martwiliśmy.
-Niepotrzebnie!-rzekłam.
-Potrzebnie,potrzebnie. Kuba omal nie wyszedł ze skóry.
-Kuba?-spytałam ze zdziwieniem.
-Tak. Chyba mu na tobie zależy-powiedział Galareta i wybuchnął gromkim śmiechem.
-Nie przesadzaj.
-A tak po za tym,coś ty mu nagadała?
-Ja?Kubie?-wydusiłam.
-No tak.Dzisiaj pokłócił się z jakimś dilerem,który chciał sprzedać dopalacze jakiejś lasce.
-I Kuba się temu sprzeciwiał?
-Tak! Zaczął mówić o sensie życia, skutkach ćpania...
-No wiesz! Nie spodziewałabym się tego po nim. Pozdrów go-powiedziałam i rozłączyłam się.
sobota, 11 stycznia 2014
Ach...
Następnego dnia, wieczorem, rozpoczęła się prawdziwa zabawa.
Właśnie miałam udać się trochę bliżej sceny. Kiedy szłam, zobaczyłam,że nieopodal sosny stoi znajoma mi postać. Był to Kuba. Odwrócony był plecami do tłumu i coś robił. Jednak co? Zbliżyłam się do niego i spytałam:
-Dlaczego mnie okłamałeś?
-O co ci chodzi?-postawił energicznie pytanie, nadal się nie odwracając.
-Kuba,mówiłeś,że skończyłeś z tym świństwem. A tu co? Jarasz sobie, kiedy nikt cię nie widzi?
-Kasiu,nie wtrącaj się. Nie wiesz o co chodzi.
Działałam pod wpływem emocji. Wyrwałam mu skręta z ust i sama zaczęłam się zaciągać. Prawdę mówiąc było to nieprzyjemne uczucie.
-Przestań-krzyczał.
-Co ty w tym widzisz?-spytałam i wyrzuciłam narkotyk na ziemię.
-Każesz mi przestać, a sam to robisz nałogowo. Mówiłeś,że się zmieniłeś.
-Co ci tak na mnie zależy?-kiedy mówił, patrzył mi prosto w oczy. Ale jego gałki nie były wyraźnie.Jakieś błyszczące i zamglone.
-Nie mogę patrzyć jak marnujesz sobie życie. Wiesz co powodują narkotyki. Za każdym dniem staczasz się na dno... Będziesz brał coraz więcej,aż pewnego dnia uświadomisz sobie,że twoje życie nie ma sensu.
Kuba na chwilę zamilkł. Chyba zastanawiał się nad tym co powiedziałam.
-Ale ja nie mogę przestać!-wydusił wreszcie.
-To zrób to dla mnie- wypaliłam i jednocześnie zawstydziłam się swojej wypowiedzi.
-Kasiu,ale...
-Nie ma żadnego ale- nie wiem jak to się stało,ale Kuba podszedł blisko mnie na zbliżył swoje usta do moich.
-O nie! Nie będę zadawała się z kłamcą. Obiecanki cacanki, a głupiemu radość-wykrzyczałam mu prosto w twarz i odeszłam w kierunku sceny.
Jakby jeszcze tego było mało zadzwonił mój telefon. MAMA. No tak,miałam zadzwonić.Ale jak tu odebrać,kiedy wokół jest taki hałas, a mój głos drży.
-Tak?-spytałam,opanowując się.
-Co to za hałasy?-spytała mama.
-Chłopaki postanowili,że zrobią imprezę.
-Kaśka,nie musisz mnie okłamywać.
-Ale o czym mówisz?
-Nie udawaj! Dobrze wiesz. Wczoraj spotkałam się z Kamilą na mieście. Byłam zdziwiona,że mam tak podłą córkę, która potrafi oszukać własną matkę dla przyjemności.
-Mamuś...-zaczęłam.
-Przez ciebie omal nie dostałam zawału.
-Co masz na myśli?-postawiłam pytanie.
-Jestem w szpitalu. Ciąża jest zagrożona...
Usłyszałam tylko głuchy sygnał. Wiedziałam,że natychmiast muszę wrócić.
Co ja najlepszego narobiłam? Miały być to najprzyjemniejsze wakacje w moim życiu, a okazały się skandaliczne.
Czym prędzej zawróciłam w stronę namiotu. Weszłam do środka i spakowałam walizkę. Myślałam,że choć na chwilę pobędę sama.Jednak w tym momencie, do namiotu wparował Kuba.
-Co robisz?-spytał.
-Wyjeżdżam.
-Ale jak to wyjeżdżasz...Kasiu,ja cię bardzo,ale to bardzo przepraszam.
-Przepraszaj siebie. A tak po za tym, kto pozwolił ci tu wejść?
-Nie bądź taka! Zrozum,że działałem pod wpływem emocji-tłumaczył się.
-Trzeba było kupić sobie piwo albo papierosy!
-Kaśka-powiedział dość ostro i złapał mnie za rękę.
-Zostaw mnie-chciałam być stanowcza,ale nie udało mi się. W jednym momencie mój głos załamał i zaczęłam płakać. Niczym mała dziewczynka.
Kuba podszedł bliżej i objął mnie ramieniem.
-Co się stało?-spytał i delikatnie otarł łzy z moich policzków.
-Zostaw mnie! Wszystko się wali...
Jednak on nie reagował na moje prośby. Kiedy trochę ochłonęłam,opowiedziałam mu o całym zajściu z mamą.
-Każdemu się może zdarzyć.Ale przecież to nie koniec!
-Kuba,mam cholerne wyrzuty sumienia!
Na chwilę obecną zapomniałam o zachowaniu Kuby. Nie wie,jak to się stało. W jednym momencie zamknęłam oczy i zasnęłam w jego objęciach.
Właśnie miałam udać się trochę bliżej sceny. Kiedy szłam, zobaczyłam,że nieopodal sosny stoi znajoma mi postać. Był to Kuba. Odwrócony był plecami do tłumu i coś robił. Jednak co? Zbliżyłam się do niego i spytałam:
-Dlaczego mnie okłamałeś?
-O co ci chodzi?-postawił energicznie pytanie, nadal się nie odwracając.
-Kuba,mówiłeś,że skończyłeś z tym świństwem. A tu co? Jarasz sobie, kiedy nikt cię nie widzi?
-Kasiu,nie wtrącaj się. Nie wiesz o co chodzi.
Działałam pod wpływem emocji. Wyrwałam mu skręta z ust i sama zaczęłam się zaciągać. Prawdę mówiąc było to nieprzyjemne uczucie.
-Przestań-krzyczał.
-Co ty w tym widzisz?-spytałam i wyrzuciłam narkotyk na ziemię.
-Każesz mi przestać, a sam to robisz nałogowo. Mówiłeś,że się zmieniłeś.
-Co ci tak na mnie zależy?-kiedy mówił, patrzył mi prosto w oczy. Ale jego gałki nie były wyraźnie.Jakieś błyszczące i zamglone.
-Nie mogę patrzyć jak marnujesz sobie życie. Wiesz co powodują narkotyki. Za każdym dniem staczasz się na dno... Będziesz brał coraz więcej,aż pewnego dnia uświadomisz sobie,że twoje życie nie ma sensu.
Kuba na chwilę zamilkł. Chyba zastanawiał się nad tym co powiedziałam.
-Ale ja nie mogę przestać!-wydusił wreszcie.
-To zrób to dla mnie- wypaliłam i jednocześnie zawstydziłam się swojej wypowiedzi.
-Kasiu,ale...
-Nie ma żadnego ale- nie wiem jak to się stało,ale Kuba podszedł blisko mnie na zbliżył swoje usta do moich.
-O nie! Nie będę zadawała się z kłamcą. Obiecanki cacanki, a głupiemu radość-wykrzyczałam mu prosto w twarz i odeszłam w kierunku sceny.
Jakby jeszcze tego było mało zadzwonił mój telefon. MAMA. No tak,miałam zadzwonić.Ale jak tu odebrać,kiedy wokół jest taki hałas, a mój głos drży.
-Tak?-spytałam,opanowując się.
-Co to za hałasy?-spytała mama.
-Chłopaki postanowili,że zrobią imprezę.
-Kaśka,nie musisz mnie okłamywać.
-Ale o czym mówisz?
-Nie udawaj! Dobrze wiesz. Wczoraj spotkałam się z Kamilą na mieście. Byłam zdziwiona,że mam tak podłą córkę, która potrafi oszukać własną matkę dla przyjemności.
-Mamuś...-zaczęłam.
-Przez ciebie omal nie dostałam zawału.
-Co masz na myśli?-postawiłam pytanie.
-Jestem w szpitalu. Ciąża jest zagrożona...
Usłyszałam tylko głuchy sygnał. Wiedziałam,że natychmiast muszę wrócić.
Co ja najlepszego narobiłam? Miały być to najprzyjemniejsze wakacje w moim życiu, a okazały się skandaliczne.
Czym prędzej zawróciłam w stronę namiotu. Weszłam do środka i spakowałam walizkę. Myślałam,że choć na chwilę pobędę sama.Jednak w tym momencie, do namiotu wparował Kuba.
-Co robisz?-spytał.
-Wyjeżdżam.
-Ale jak to wyjeżdżasz...Kasiu,ja cię bardzo,ale to bardzo przepraszam.
-Przepraszaj siebie. A tak po za tym, kto pozwolił ci tu wejść?
-Nie bądź taka! Zrozum,że działałem pod wpływem emocji-tłumaczył się.
-Trzeba było kupić sobie piwo albo papierosy!
-Kaśka-powiedział dość ostro i złapał mnie za rękę.
-Zostaw mnie-chciałam być stanowcza,ale nie udało mi się. W jednym momencie mój głos załamał i zaczęłam płakać. Niczym mała dziewczynka.
Kuba podszedł bliżej i objął mnie ramieniem.
-Co się stało?-spytał i delikatnie otarł łzy z moich policzków.
-Zostaw mnie! Wszystko się wali...
Jednak on nie reagował na moje prośby. Kiedy trochę ochłonęłam,opowiedziałam mu o całym zajściu z mamą.
-Każdemu się może zdarzyć.Ale przecież to nie koniec!
-Kuba,mam cholerne wyrzuty sumienia!
Na chwilę obecną zapomniałam o zachowaniu Kuby. Nie wie,jak to się stało. W jednym momencie zamknęłam oczy i zasnęłam w jego objęciach.
piątek, 3 stycznia 2014
Woodstock!-początek przygody...
Pociąg odchodził około siedemnastej. Z dwiema walizkami i torebką w ręce udałam się na dworzec.
Już z daleka dostrzegłam uradowanego Pawła z grupką znajomych.
-Mówiłem,że wszystko wypali-przywitał mnie i pocałował w policzek.
Przyglądnęłam się ludziom,którzy stali obok niego. Był tam Kuba-nieco zmieszany moim przyjściem, Elza- nowa miłość Galarety, Maciek,Jacek, Robert- moi dobrzy znajomi i kilka nieznajomych twarzy.
Pociąg nadjechał. Weszliśmy do środka. Nie było jakiegoś niesamowitego tłumu. Już po paru minutach wiedziałam,że będzie to niezapomniana przygoda.
-Mogę?-spytał Kuba wskazując na wolne miejsce obok mnie.
-Jasne-rzekłam.
Chciałam zapomnieć o tej sytuacji, która miała miejsce kilka dni temu, u mnie w domu. Teraz liczyła się tylko i wyłącznie dobra zabawa. Wydawało mi się,że Kuba chce coś powiedzieć,ale jakoś nie może zdobyć się na odwagę. Sam też nie wiedziałam co mówić, więc milczałam.
Część trasy upłynęła nam na śpiewaniu rockowych piosenek i graniu w karty. W pociągu zaczynało robić się coraz ciaśniej,bo z czasem wsiadali nowi woodstock'owicze . Kilka godzi później zobaczyliśmy wielki napis ,,Kostrzyn''. Kiedy wysiedliśmy nie dowierzałam własnym oczom. Tysiące namiotów i ludzi,którzy, aż tętnili energią. Gdzieś w oddali było widać ogromną scenę. Ruszyliśmy szukać miejsca na rozbicie namiotów.
-Jako ekspert,proponuję wam to miejsce-rzekł Maciek, wskazując na teren pod trzema sosnami.
Ruszyliśmy w stronę wyznaczonego celu. Słońce przygrzewało. Nasze twarze po chwili pokryły się kropelkami potu.
-Kasiu,chciałbym z tobą porozmawiać.
Był to Kuba. A kto by inny? Byłam pewna,że prędzej,czy później ta rozmowa musi nastąpić.
-Wejdź-sama nie wiedziałam skąd we mnie tyle optymizmu.
Kuba wszedł i usiadł blisko wejścia.
-Myślałem,że chociaż tutaj nie będzie komarów- burknął otrzepując ręką, na której był ślad krwi.
-Chciałeś porozmawiać.
-Tak. Właściwie to wszystko byłoby O.K., gdyby nie ta cała histeria Pawła.
-Prędzej, czy później i tak by się wydało,że bierzesz.
-Nie mów tak-odrzekł z rezygnacja.
-Kuba, narkotyki to nie są żarty.
-Ale przecież już z tym skończyłem.
-Z tym się nie da skończyć-powiedziałam.
-Kasiu, nie jestem jakimś nałogowcem. Od czasu do czasu spróbuję.
-A widzisz! Jednak dalej to robisz!
-Nie! Kiedy cię poznałem...
-Woooodstock!-usłyszeliśmy krzyk.
Nikt inny, tylko Galareta. Tak jak przypuszczałam, nasz rozmowa nie dobiegła końca. I w dodatku urwała się w najważniejszym momencie. Wyszliśmy. Obok namiotu stał Paweł w samych slipkach i trzymał Elzę na rękach. Ta, co chwilę całowała go w usta. Jak widać, już po paru godzinach zbliżyli się do siebie.
-Przeszkadzamy wam w randce-zaczął kpić.
-Postanowiliśmy,że wybierzemy się na jakiegoś browara.
-Nie piszę się na to-rzekł Kuba i odszedł w kierunku swojego namiotu.
-Ja jednak skorzystam-odrzekłam.
Całą grupką ruszyliśmy w kierunku niewielkiego baru.
Już z daleka dostrzegłam uradowanego Pawła z grupką znajomych.
-Mówiłem,że wszystko wypali-przywitał mnie i pocałował w policzek.
Przyglądnęłam się ludziom,którzy stali obok niego. Był tam Kuba-nieco zmieszany moim przyjściem, Elza- nowa miłość Galarety, Maciek,Jacek, Robert- moi dobrzy znajomi i kilka nieznajomych twarzy.
Pociąg nadjechał. Weszliśmy do środka. Nie było jakiegoś niesamowitego tłumu. Już po paru minutach wiedziałam,że będzie to niezapomniana przygoda.
-Mogę?-spytał Kuba wskazując na wolne miejsce obok mnie.
-Jasne-rzekłam.
Chciałam zapomnieć o tej sytuacji, która miała miejsce kilka dni temu, u mnie w domu. Teraz liczyła się tylko i wyłącznie dobra zabawa. Wydawało mi się,że Kuba chce coś powiedzieć,ale jakoś nie może zdobyć się na odwagę. Sam też nie wiedziałam co mówić, więc milczałam.
Część trasy upłynęła nam na śpiewaniu rockowych piosenek i graniu w karty. W pociągu zaczynało robić się coraz ciaśniej,bo z czasem wsiadali nowi woodstock'owicze . Kilka godzi później zobaczyliśmy wielki napis ,,Kostrzyn''. Kiedy wysiedliśmy nie dowierzałam własnym oczom. Tysiące namiotów i ludzi,którzy, aż tętnili energią. Gdzieś w oddali było widać ogromną scenę. Ruszyliśmy szukać miejsca na rozbicie namiotów.
-Jako ekspert,proponuję wam to miejsce-rzekł Maciek, wskazując na teren pod trzema sosnami.
Ruszyliśmy w stronę wyznaczonego celu. Słońce przygrzewało. Nasze twarze po chwili pokryły się kropelkami potu.
***
Wieczorem byliśmy już nieco obyci z terenem. Kiedy leżałam w namiocie i zajadałam się kanapką, usłyszałam,że ktoś odsuwa zamek.-Kasiu,chciałbym z tobą porozmawiać.
Był to Kuba. A kto by inny? Byłam pewna,że prędzej,czy później ta rozmowa musi nastąpić.
-Wejdź-sama nie wiedziałam skąd we mnie tyle optymizmu.
Kuba wszedł i usiadł blisko wejścia.
-Myślałem,że chociaż tutaj nie będzie komarów- burknął otrzepując ręką, na której był ślad krwi.
-Chciałeś porozmawiać.
-Tak. Właściwie to wszystko byłoby O.K., gdyby nie ta cała histeria Pawła.
-Prędzej, czy później i tak by się wydało,że bierzesz.
-Nie mów tak-odrzekł z rezygnacja.
-Kuba, narkotyki to nie są żarty.
-Ale przecież już z tym skończyłem.
-Z tym się nie da skończyć-powiedziałam.
-Kasiu, nie jestem jakimś nałogowcem. Od czasu do czasu spróbuję.
-A widzisz! Jednak dalej to robisz!
-Nie! Kiedy cię poznałem...
-Woooodstock!-usłyszeliśmy krzyk.
Nikt inny, tylko Galareta. Tak jak przypuszczałam, nasz rozmowa nie dobiegła końca. I w dodatku urwała się w najważniejszym momencie. Wyszliśmy. Obok namiotu stał Paweł w samych slipkach i trzymał Elzę na rękach. Ta, co chwilę całowała go w usta. Jak widać, już po paru godzinach zbliżyli się do siebie.
-Przeszkadzamy wam w randce-zaczął kpić.
-Postanowiliśmy,że wybierzemy się na jakiegoś browara.
-Nie piszę się na to-rzekł Kuba i odszedł w kierunku swojego namiotu.
-Ja jednak skorzystam-odrzekłam.
Całą grupką ruszyliśmy w kierunku niewielkiego baru.
Subskrybuj:
Posty (Atom)