Zaczęły się ferie zimowe. Dzisiejszego dnia miał odwiedzić mnie Romek. Od pierwszego spotkania robiliśmy to regularnie. Romek był jakiś nietypowy. Umiał wysłuchać, doradzić, bądź powiedzieć, że czegoś nie wypada. Z taką osobowością jeszcze się nie spotkałam. Uwielbiałam chodzić z nim godzinami bez celu. Kiedy nastała czternasta, wreszcie przyszedł.
-Jak zimno- skomentował i wszedł do środka.
-Myślałam, że się przejdziemy-rzekłam i zaczęłam zdejmować swój szalik.
-A czemu nie?
Romek miał rację. Na dworze panował cholerny ziąb. Ale jak było pięknie! Drobne płateczki śniegu spadały na nasze urania, a ulice, domy i trawniki pokryte były kilkucentymetrową warstwą śniegu.
-Jest tu tak ślicznie- rzekłam, wpatrując się w ogromnego dęba.
Wędrowaliśmy dość długo, nic nie mówiąc. Ważne było, że ma się towarzystwo.
-Ktoś sobie o mnie przypomniał?- postawiłam pytanie, kiedy usłyszałam dźwięk mojego telefonu.
-Nie odbierzesz?- spytał Romek.
-Czekaj...Palce mi zdrętwiały.
Po krótkiej chwili miałam telefon w ręce. Na wyświetlaczu pojawił się napis ,,GALARETA''. Nie miałam ochoty patrzeć na tą roześmianą twarz.
-Na na co czekasz?- poganiał mnie.
Nie chciałam być natrętna. Wcisnęłam zielony klawisz i bez większego przekonania burknęłam:
-Halo?
Galareta jakby nie zauważył mojej obojętności i zdenerwowania. Słodkim głosem zaczął szybko mówić:
-Kasieńko, szykuje się u mnie mała imprezka. Może byś wpadła?
-Nie ma mowy...- tu zerknęłam na Romka, a ten popatrzył na mnie z wyrazem zapytania.
-Wiem, że trochę głupi się zachowałem,ale co będziesz się na mnie gniewać.Tak, jestem kretynem i próbuje być socjologiem, ale...ale martwię się o was.
-Niepotrzebnie.
-Kasieńko, nie daj się prosić.
Zamilkłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Z jednej strony nadal czułam żal do Pawła, a z drugiej... Spojrzałam na Romka:
-Idź!- szepną przyjaźnie.
-Dam ci jeszcze znać- po tych słowach usłyszałam tylko głuchy sygnał.
-Kasiu, nie wygłupiaj się- rzekł Romek.
-Boję się,że zaprosi Kubę...
-Chcesz całe życie się ukrywać?
PO tych słowach zrobiło mi się jakoś dziwnie. Fakt! Cały czas uciekałam. Ach! Co ja najlepszego zrobiłam? Zaczęłam zadawać się z Brunem...Gdyby nie on, ta cała sytuacja zapewne nie byłaby taka skomplikowana. Upokorzyłam siebie i zraniłam uczucia dwóch facetów. Czy ja w ogóle powinnam była się tam pokazywać? Zwierzyłam się Romkowi z moich przypuszczeń i kłopotów. Ten westchnął ciężko i odrzekł:
-Idź. Będziesz żałować, jeśli tego nie zrobisz. Może ten cały Paweł chce wszystko naprawić i twoje...wasze relacje się poprawią.
Czy miał rację? Wszystko bym dała, aby tak było. W takich sytuacjach najlepiej przydałaby się wróżka z pulą kart i swoją kulą. Ale gdzie znaleźć taką babę i w dodatku w środku zimy? Nie ma innego wyjścia. Trzeba kierować się intuicją...ewentualnie sercem.
Około godziny siedemnastej podjęłam stuprocentową decyzję. IDĘ! Najwyżej będę żałować.
Zaczęłam przygotowywać się do wyjścia. Wzięłam prysznic i zapięłam włosy w niewielkiego koczka. Następnie włożyłam na siebie zwiewną sukienkę w kolorze malinowym.
Na dworze było zimno. Miałam nadzieję, że Galareta ma dobre ogrzewanie.
Jakby tego jeszcze było mało, ogromna ciężarówka ochlapała mnie brudnym śniegiem. Brawo, Kasieńko! Ty to masz szczęście. Dzięki Bogu, miałam na sobie ciemny płaszcz. Kiedy znalazłam się u Pawła, impreza rozkręcała się na dobre.
-Kasieńka, już się bałem, że nie przyjdziesz-powiedział Paweł na mój widok.
Dlaczego stoisz tak i patrzysz na mnie z ironią w oczach? Wiesz, czasami MAM OCHOTĘ WYSŁAĆ CIĘ NA KSIĘŻYC!
wtorek, 1 lipca 2014
niedziela, 22 czerwca 2014
Romek
Nie miałam zamiaru wracać do domu. Szłam chodnikiem, mijając znajome twarze, które gdzieś się śpieszyły. Co chwilę markotnie mówiłam: ,,Dzień dobry''. Ach! Byłam zrezygnowana. Nie znosiłam tego uczucia, kiedy to miałam zupełną pustkę w głowie.
Rozmyślając tak o wszystkim i o niczym, zobaczyłam auto, które zahamowało kilka metrów niedaleko mnie. Moje serce zaczęło bić nieco szybciej. Naturalnie, że facet chciał się zapytać o drogę, bądź jakiś sklep, ale ja zawsze wyobrażałam sobie nieziemską scenę porwania.
-Przepraszam- usłyszałam- czy mógłbym o coś spytać?
Zbliżyłam się w kierunku nowiutkiego Audi. I wtem...Bruno! Za kierownicą siedział Bruno. Ten sam z którym rozmawiałam kilka minut temu.
-Kasia, musimy porozmawiać-oznajmił.
-Rozumie się,że teraz będziesz za mną jeździł i prosił abym pojechała do tej zakichanej Werony.
-Właśnie tak. To twoja praca...
-Moja praca, podpisana przez ciebie. I wycieczka też jest dla ciebie.
-Przestań się wygłupiać- rzekł- chyba nie byłbym w stanie zrobić takiego głupstwa. Wycieczka nie może się zmarnować.
-Może czy nie. Co za różnica? Tyle razy prosiłam cię, abyś dał mi spokój.
-Ale dałem ci spokój. Chcę tylko, żebyś pojechała na tą wycieczkę.
-Bruno- rzekłam podniesionym tonem.
-Kasia, posłuchaj mnie...
-To ty mnie posłuchaj. Do żadnej Werony nie pojadę. Moja praca, ale ty jesteś pod nią podpisany. Jak chcesz, to jedź, jak nie to nie. A teraz proszę cię, abyś się ode mnie odczepił.
Bruno zrobił posępną minę i zapalił samochód.
-Jak wolisz, ale gdybyś zmieniła zdanie...
-Nie zmienię.
-Ale gdyby coś, to zadzwoń.
Po tych słowach ruszyłam w stronę domu. Byłam wściekła. W takich momentach potrzebny jest człowiekowi worek treningowy. Ta cała sytuacja z Galaretą i Brunem nieco mnie przerastała.Kiedy weszłam do domu, mama z radością podbiegła do mnie i szepnęła:
-Mamy gości.
Weszłam do salonu. Na kanapie siedziałam dystyngowana kobieta z nastoletnim synem.
-Kasiu, to jest pani Ewa. Moja pielęgniarka.
Spojrzałam na matkę z wyrazem zapytania.
-Miałam lekkie skurcze.
-Kiedy? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
-Ale nic mi nie było. To normalne. A poza tym nie chciałam ci przerywać spotkania. Paweł często się o ciebie pytał.
Pani Ewa roześmiała się i wzięła sobie kolejne, kruche ciasteczko.
-To jest Romek- tu wskazała na chłopaka z blond włosami.
-Nie sądzę, aby nasze tematy przypadły wam do gustu. Może weźmiesz Romka do siebie-zaproponowała mama.
Prawdę mówiąc nie miałam najmniejszej ochoty,aby spędzać czas z obcym chłopakiem. Jednak nie wypadało odmawiać.
-Siadaj- rzekłam pokazując na moje łóżko.
Usiadł. Był niczego sobie. Długie, blond włosy zasłaniały mu czoło i prawie ,, wchodziły'' do oczu.
-Całkiem przytulna norka- dodał z rozbawieniem.
Zmusiłam się do sztucznego uśmiechu.Przez chwilę nikt nic nie mówił.
-Może czegoś posłuchamy- zaproponował Romek, zerkając na półkę z magnetofonem.
Wybrałam byle jaką płytę. Chwilę potem dało słyszeć się piosenkę James'a Blunt'a ,, You're beautiful''.
-Uwielbiam ten kawałek-stwierdził, po czym zaczął nucić angielskie słowa piosenki.
-Mogę cię o coś spytać?- powiedział nagle.
-Tak?
-Dlaczego jesteś taka... taka smutna?- wyjąkał.
Nie miałam zamiaru mu opowiadać o całej sytuacji, ani też bezczelnie odpowiadać, że to nie jego sprawa.
- Ach! Po prostu każdy ma swój zły dzień.
-Rozumiem. Matka ostatnio też siedzi mi na karku. Ciągle tylko moja szkoła i przyszły zawód. Ubzdurała sobie, że idę na medycynę i chwali się tym na prawo i lewo.
-To chyba dobrze.
-Wspaniale. Szkoda tylko, że nie myśli o moich odczuciach i marzeniach.
-W takim razie, co chciałbyś robić.
Ten zamkną oczy i zaczął opowiadać. Robił to z takim zadowoleniem.
-Kiedyś ojciec kupił mi lustrzankę. Był to sprzęt, który mnie niesamowicie zafascynował. Kiedy trochę zapoznałem się z instrukcją pstrykałem zdjęcia wszystkiemu. Nie było rzeczy, której bym nie uchwycił. Oczywiście na początku były to dość błahe i nieciekawe fotki, ale z czasem uczyłem się nowych rzeczy i inaczej patrzyłem na świat. Kilka razy miałem zaszczyt pracować z profesjonalistami. Ale matka powiedziała: STOP. Nie dała mi wyboru szkoły. Liceum o profilu biologiczno-chemicznym, apotem studia medyczne. Nie wyobrażam sobie dalszego życia bez fotografii.
Romek zmarkotniał.
-W takim razie ty też powiedz jej: STOP. To nie jej życie. On tylko ci je dała. Dała, abyś mógł się rozwijać i widzieć świat inaczej.
-To nie jest...
-Jest. Powiedz jej co o tym myślisz. Zbuntuj się.
Rozmawialiśmy dość długo. Opowiedziałam Romkowi o moich problemach. To dziwne, ale zachowywaliśmy się jak przyjaciele, którzy rozmawiają po latach.Kiedy skończyłam swoją opowieść, rzekł:
-Kuba był idiotą, ale sądzę, że wszystko się zmieni. Bruno... dobrze zrobiłaś, nie zadając się z nim. Nie wiem dlaczego, ale po prostu nie podoba mi się ten typek. Wydaje mi się, że jemu chodziło tylko o jedno. Kubie nie... Był taki czuły...
Nie wiem, co powinnam o tym myśleć. Czasami na prawdę brakowało mi Kuby i jego uśmiechu, rozmów. Może powinnam tam wrócić, przeprosić go i zacząć wszystko od nowa? Może? Ale do jasnej cholery! Ja przecież zaczęłam nowe życie. Bez chłopaków- Kuby i Bruna.
Rozmyślając tak o wszystkim i o niczym, zobaczyłam auto, które zahamowało kilka metrów niedaleko mnie. Moje serce zaczęło bić nieco szybciej. Naturalnie, że facet chciał się zapytać o drogę, bądź jakiś sklep, ale ja zawsze wyobrażałam sobie nieziemską scenę porwania.
-Przepraszam- usłyszałam- czy mógłbym o coś spytać?
Zbliżyłam się w kierunku nowiutkiego Audi. I wtem...Bruno! Za kierownicą siedział Bruno. Ten sam z którym rozmawiałam kilka minut temu.
-Kasia, musimy porozmawiać-oznajmił.
-Rozumie się,że teraz będziesz za mną jeździł i prosił abym pojechała do tej zakichanej Werony.
-Właśnie tak. To twoja praca...
-Moja praca, podpisana przez ciebie. I wycieczka też jest dla ciebie.
-Przestań się wygłupiać- rzekł- chyba nie byłbym w stanie zrobić takiego głupstwa. Wycieczka nie może się zmarnować.
-Może czy nie. Co za różnica? Tyle razy prosiłam cię, abyś dał mi spokój.
-Ale dałem ci spokój. Chcę tylko, żebyś pojechała na tą wycieczkę.
-Bruno- rzekłam podniesionym tonem.
-Kasia, posłuchaj mnie...
-To ty mnie posłuchaj. Do żadnej Werony nie pojadę. Moja praca, ale ty jesteś pod nią podpisany. Jak chcesz, to jedź, jak nie to nie. A teraz proszę cię, abyś się ode mnie odczepił.
Bruno zrobił posępną minę i zapalił samochód.
-Jak wolisz, ale gdybyś zmieniła zdanie...
-Nie zmienię.
-Ale gdyby coś, to zadzwoń.
Po tych słowach ruszyłam w stronę domu. Byłam wściekła. W takich momentach potrzebny jest człowiekowi worek treningowy. Ta cała sytuacja z Galaretą i Brunem nieco mnie przerastała.Kiedy weszłam do domu, mama z radością podbiegła do mnie i szepnęła:
-Mamy gości.
Weszłam do salonu. Na kanapie siedziałam dystyngowana kobieta z nastoletnim synem.
-Kasiu, to jest pani Ewa. Moja pielęgniarka.
Spojrzałam na matkę z wyrazem zapytania.
-Miałam lekkie skurcze.
-Kiedy? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
-Ale nic mi nie było. To normalne. A poza tym nie chciałam ci przerywać spotkania. Paweł często się o ciebie pytał.
Pani Ewa roześmiała się i wzięła sobie kolejne, kruche ciasteczko.
-To jest Romek- tu wskazała na chłopaka z blond włosami.
-Nie sądzę, aby nasze tematy przypadły wam do gustu. Może weźmiesz Romka do siebie-zaproponowała mama.
Prawdę mówiąc nie miałam najmniejszej ochoty,aby spędzać czas z obcym chłopakiem. Jednak nie wypadało odmawiać.
-Siadaj- rzekłam pokazując na moje łóżko.
Usiadł. Był niczego sobie. Długie, blond włosy zasłaniały mu czoło i prawie ,, wchodziły'' do oczu.
-Całkiem przytulna norka- dodał z rozbawieniem.
Zmusiłam się do sztucznego uśmiechu.Przez chwilę nikt nic nie mówił.
-Może czegoś posłuchamy- zaproponował Romek, zerkając na półkę z magnetofonem.
Wybrałam byle jaką płytę. Chwilę potem dało słyszeć się piosenkę James'a Blunt'a ,, You're beautiful''.
-Uwielbiam ten kawałek-stwierdził, po czym zaczął nucić angielskie słowa piosenki.
-Mogę cię o coś spytać?- powiedział nagle.
-Tak?
-Dlaczego jesteś taka... taka smutna?- wyjąkał.
Nie miałam zamiaru mu opowiadać o całej sytuacji, ani też bezczelnie odpowiadać, że to nie jego sprawa.
- Ach! Po prostu każdy ma swój zły dzień.
-Rozumiem. Matka ostatnio też siedzi mi na karku. Ciągle tylko moja szkoła i przyszły zawód. Ubzdurała sobie, że idę na medycynę i chwali się tym na prawo i lewo.
-To chyba dobrze.
-Wspaniale. Szkoda tylko, że nie myśli o moich odczuciach i marzeniach.
-W takim razie, co chciałbyś robić.
Ten zamkną oczy i zaczął opowiadać. Robił to z takim zadowoleniem.
-Kiedyś ojciec kupił mi lustrzankę. Był to sprzęt, który mnie niesamowicie zafascynował. Kiedy trochę zapoznałem się z instrukcją pstrykałem zdjęcia wszystkiemu. Nie było rzeczy, której bym nie uchwycił. Oczywiście na początku były to dość błahe i nieciekawe fotki, ale z czasem uczyłem się nowych rzeczy i inaczej patrzyłem na świat. Kilka razy miałem zaszczyt pracować z profesjonalistami. Ale matka powiedziała: STOP. Nie dała mi wyboru szkoły. Liceum o profilu biologiczno-chemicznym, apotem studia medyczne. Nie wyobrażam sobie dalszego życia bez fotografii.
Romek zmarkotniał.
-W takim razie ty też powiedz jej: STOP. To nie jej życie. On tylko ci je dała. Dała, abyś mógł się rozwijać i widzieć świat inaczej.
-To nie jest...
-Jest. Powiedz jej co o tym myślisz. Zbuntuj się.
Rozmawialiśmy dość długo. Opowiedziałam Romkowi o moich problemach. To dziwne, ale zachowywaliśmy się jak przyjaciele, którzy rozmawiają po latach.Kiedy skończyłam swoją opowieść, rzekł:
-Kuba był idiotą, ale sądzę, że wszystko się zmieni. Bruno... dobrze zrobiłaś, nie zadając się z nim. Nie wiem dlaczego, ale po prostu nie podoba mi się ten typek. Wydaje mi się, że jemu chodziło tylko o jedno. Kubie nie... Był taki czuły...
Nie wiem, co powinnam o tym myśleć. Czasami na prawdę brakowało mi Kuby i jego uśmiechu, rozmów. Może powinnam tam wrócić, przeprosić go i zacząć wszystko od nowa? Może? Ale do jasnej cholery! Ja przecież zaczęłam nowe życie. Bez chłopaków- Kuby i Bruna.
wtorek, 27 maja 2014
Spotkanie z Galaretą.
Mama na prawdę okazała się wyrozumiała. O nic nie pytała.Mogłabym stwierdzić: nie zauważyła. Jednak nie! Patrzyła na moją twarz i także płakała razem ze mną. Około północy położyłam się spać. Dręczyły mnie jakieś straszne koszmary. O Kubie, szkole i śmierci. Można by pomyśleć, że mam chorobę psychiczną...
Po południu udałam się do Galarety. Otworzył drzwi z uśmiechem na twarzy i wpuścił mnie do środka.
-Nie wypuszczę cię stąd, dopóki mi wszystkiego nie opowiesz.
Weszliśmy do salonu. Pachniało tu świeżo umytą podłogą i szybami.
-Kawy, herbaty?-spytał pan domu.
Odmówiłam, prosząc jedynie o sok pomarańczowy. Paweł wniósł na stół także kilka suchych herbatników.
-Mogę cię o coś spytać? Co tak na prawdę stało się między tobą,a Kubą.
Boże! Dlaczego! Tak bardzo chciałam oderwać się od tamtych wspomnień. Ale wszędzie był on: KUBA! W rozmowach, myślach i snach.
-Ściągnąłeś mnie tylko po to, żeby porozmawiać o Kubie?
-Nie- rzekł przestraszony.
-To, co między nami było, to przeszłość.
-Kasia, czy ty na pewno wiesz,co mówisz?
-Galareta, cholera jasna! Co ty chcesz robić? Kazania prawić? Jak tak, to ja wychodzę!-wykrzyczałam mu w twarz, zrywając się z kanapy.
-Dziewczyno, ten biedota codziennie do mnie dzwoni i prosi o radę. Czuję się jak jakiś socjolog.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Co ja właściwie czułam do tego drania? A co on czuł do mnie! Ach! Gdyby nie ten podły Tymon.
Wtem zadzwonił mój telefon.
-Tak?-spytałam i pożałowałam, że w ogóle odebrałam ten telefon.
-Kasiu, złotko ty moje.
Nienawidziłam tego głosu, jak żadnego innego.
-Jesteś wielka!
-Tymon, nie owijaj w bawełnę. Po co dzwonisz?
-Wygrałaś właśnie konkurs!
-Co?
-Wygrałaś konkurs! K-O-N-K-U-R-S!-przeliterował.
-Tymon, mów nieco jaśniej!
-Nie byłem w stanie podpisać się swoim imieniem pod twoją pracą. I podpisałem ciebie...
-I...?
-I wygrałaś. Dwutygodniową wycieczkę do Werony.
-Żartujesz sobie?
Wydawało mi się, że nasza wymiana zdań była zupełnie bezsensowna.
-Za tydzień wyjeżdżasz. Wyślę ci cały regulamin mailem.
Rozłączyłam się. Miałam dość. Jeszcze ten cały Tymon zawraca mi głowę jakąś wycieczką.
-Gratulacje! Ile ty zaliczyłaś chłopaków w tym mieście?-spytał bezczelnie Galareta.
-W wakacje Kuba, teraz jakiś Tymon.
Co za idiota! Jak mógł mi coś takiego mówić!
-Wiesz co? Zastanów się czasem nad swoim zachowaniem-rzuciłam i wyszłam, trzaskając za sobą drzwiami.
Myślałby kto! Pan Dobra Rada! Kto tu zmienia laski? No kto?
Weszłam do domu i od razu skierowałam się do swojego pokoju.
-Kasiu, list do ciebie!-rzekła mama, podając mi białą kopertę.
Zaczęłam otwierać. W środku, oprócz kartki z tekstem, znajdowała się pocztówka z widokiem Werony.,,Chyba nie odmówisz?''-brzmiała wiadomość na odwrocie.
,,Kasiu, jestem Ci bardzo wdzięczny! Jesteś wspaniała! Szkoda tylko, że nasza znajomość musiała tak szybko się skończyć.No ale cóż! Życie takie jest. Zostają tylko wspomnienia. Względem tego, że wykonałaś dla mnie tę pracę, postanowiłem dać Ci tą wycieczkę. Nie mógłbym postąpić inaczej. Więc nie rezygnuj, tylko podążaj za marzeniami. Tymon''
Och! I co ja mam teraz zrobić? Jechać na łeb na szyję do Werony?!...
Po południu udałam się do Galarety. Otworzył drzwi z uśmiechem na twarzy i wpuścił mnie do środka.
-Nie wypuszczę cię stąd, dopóki mi wszystkiego nie opowiesz.
Weszliśmy do salonu. Pachniało tu świeżo umytą podłogą i szybami.
-Kawy, herbaty?-spytał pan domu.
Odmówiłam, prosząc jedynie o sok pomarańczowy. Paweł wniósł na stół także kilka suchych herbatników.
-Mogę cię o coś spytać? Co tak na prawdę stało się między tobą,a Kubą.
Boże! Dlaczego! Tak bardzo chciałam oderwać się od tamtych wspomnień. Ale wszędzie był on: KUBA! W rozmowach, myślach i snach.
-Ściągnąłeś mnie tylko po to, żeby porozmawiać o Kubie?
-Nie- rzekł przestraszony.
-To, co między nami było, to przeszłość.
-Kasia, czy ty na pewno wiesz,co mówisz?
-Galareta, cholera jasna! Co ty chcesz robić? Kazania prawić? Jak tak, to ja wychodzę!-wykrzyczałam mu w twarz, zrywając się z kanapy.
-Dziewczyno, ten biedota codziennie do mnie dzwoni i prosi o radę. Czuję się jak jakiś socjolog.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Co ja właściwie czułam do tego drania? A co on czuł do mnie! Ach! Gdyby nie ten podły Tymon.
Wtem zadzwonił mój telefon.
-Tak?-spytałam i pożałowałam, że w ogóle odebrałam ten telefon.
-Kasiu, złotko ty moje.
Nienawidziłam tego głosu, jak żadnego innego.
-Jesteś wielka!
-Tymon, nie owijaj w bawełnę. Po co dzwonisz?
-Wygrałaś właśnie konkurs!
-Co?
-Wygrałaś konkurs! K-O-N-K-U-R-S!-przeliterował.
-Tymon, mów nieco jaśniej!
-Nie byłem w stanie podpisać się swoim imieniem pod twoją pracą. I podpisałem ciebie...
-I...?
-I wygrałaś. Dwutygodniową wycieczkę do Werony.
-Żartujesz sobie?
Wydawało mi się, że nasza wymiana zdań była zupełnie bezsensowna.
-Za tydzień wyjeżdżasz. Wyślę ci cały regulamin mailem.
Rozłączyłam się. Miałam dość. Jeszcze ten cały Tymon zawraca mi głowę jakąś wycieczką.
-Gratulacje! Ile ty zaliczyłaś chłopaków w tym mieście?-spytał bezczelnie Galareta.
-W wakacje Kuba, teraz jakiś Tymon.
Co za idiota! Jak mógł mi coś takiego mówić!
-Wiesz co? Zastanów się czasem nad swoim zachowaniem-rzuciłam i wyszłam, trzaskając za sobą drzwiami.
Myślałby kto! Pan Dobra Rada! Kto tu zmienia laski? No kto?
Weszłam do domu i od razu skierowałam się do swojego pokoju.
-Kasiu, list do ciebie!-rzekła mama, podając mi białą kopertę.
Zaczęłam otwierać. W środku, oprócz kartki z tekstem, znajdowała się pocztówka z widokiem Werony.,,Chyba nie odmówisz?''-brzmiała wiadomość na odwrocie.
,,Kasiu, jestem Ci bardzo wdzięczny! Jesteś wspaniała! Szkoda tylko, że nasza znajomość musiała tak szybko się skończyć.No ale cóż! Życie takie jest. Zostają tylko wspomnienia. Względem tego, że wykonałaś dla mnie tę pracę, postanowiłem dać Ci tą wycieczkę. Nie mógłbym postąpić inaczej. Więc nie rezygnuj, tylko podążaj za marzeniami. Tymon''
Och! I co ja mam teraz zrobić? Jechać na łeb na szyję do Werony?!...
Dlaczego?
Będę się już zbierać. Czas ucieka, a ja muszę jeszcze przeanalizować scenariusz rzekłam, od stolika.
Kuba wyciągnął banknot pięćdziesięciozłotowy i położył go obok pustego talerza.
-Przeanalizować scenariusz?-spytał ze zdziwieniem.
-No tak!-zaczęłam i opowiedziałam mu o całym przedstawieniu.
-Pamiętam,kiedy po raz pierwszy musiałem zagrać bałwana- powiedział, kiedy skończyłam- miałem papierowy nos na gumce, który strasznie uwierał mnie, kiedy go zakładałem. Obiecałem pani,że założę go tylko jak wejdę na scenę...-urwał i roześmiał się w najlepsze- jednak ze stresu całkowicie o tym zapomniałem. Pani była wściekła, bo oglądało nas chyba z dwieście osób.
Opowiadanie jak opowiadanie. Ale ja naprawdę nie mogłam dłużej go słuchać. Kuba zachowywał się normalnie, ale czułam się dziwnie. Miałam wyrzuty sumienia. Zachowałam się jak pięcioletnia dziewczynka, która wybiera pomiędzy zupką ogórkową, a pomidorową. Ale przecież to byli ludzie. Ludzie z uczuciami, emocjami i pragnieniami.
-Niedługo święta...-zaczął.
-Ach! Nie lubię takiego gwaru. Wszyscy śpieszą po zakupy, choinki. A tak na prawdę nie zauważają tego, co najpiękniejsze.
-To znaczy?
-Liczą się dla nich prezenty, najpiękniejsze wystroje domu i potrawy...A Jezus?
Kurczę! Niczym jak jakieś kazanie. Kuba zastanowił się dłużej i dodał:
-Masz rację! Uwielbiam te twoje przemyślenia! Całe szczęście, że znów możemy normalnie rozmawiać.
-Kuba, nie możemy! Czy ty nie zauważasz tej ściany pomiędzy nami?
-Widzisz, jednak umiesz zaciekawiać człowieka.
No oczywiście! Człowiek się stara, dobiera słowa... A tu inny nie potrafi zrozumieć twoich intencji.
Kuba wyciągnął banknot pięćdziesięciozłotowy i położył go obok pustego talerza.
-Przeanalizować scenariusz?-spytał ze zdziwieniem.
-No tak!-zaczęłam i opowiedziałam mu o całym przedstawieniu.
-Pamiętam,kiedy po raz pierwszy musiałem zagrać bałwana- powiedział, kiedy skończyłam- miałem papierowy nos na gumce, który strasznie uwierał mnie, kiedy go zakładałem. Obiecałem pani,że założę go tylko jak wejdę na scenę...-urwał i roześmiał się w najlepsze- jednak ze stresu całkowicie o tym zapomniałem. Pani była wściekła, bo oglądało nas chyba z dwieście osób.
Opowiadanie jak opowiadanie. Ale ja naprawdę nie mogłam dłużej go słuchać. Kuba zachowywał się normalnie, ale czułam się dziwnie. Miałam wyrzuty sumienia. Zachowałam się jak pięcioletnia dziewczynka, która wybiera pomiędzy zupką ogórkową, a pomidorową. Ale przecież to byli ludzie. Ludzie z uczuciami, emocjami i pragnieniami.
-Niedługo święta...-zaczął.
-Ach! Nie lubię takiego gwaru. Wszyscy śpieszą po zakupy, choinki. A tak na prawdę nie zauważają tego, co najpiękniejsze.
-To znaczy?
-Liczą się dla nich prezenty, najpiękniejsze wystroje domu i potrawy...A Jezus?
Kurczę! Niczym jak jakieś kazanie. Kuba zastanowił się dłużej i dodał:
-Masz rację! Uwielbiam te twoje przemyślenia! Całe szczęście, że znów możemy normalnie rozmawiać.
-Kuba, nie możemy! Czy ty nie zauważasz tej ściany pomiędzy nami?
-Widzisz, jednak umiesz zaciekawiać człowieka.
No oczywiście! Człowiek się stara, dobiera słowa... A tu inny nie potrafi zrozumieć twoich intencji.
***
Wróciłam do domu i spakowałam swoje rzeczy. Nie miałam ochoty przebywać w tym ponurym mieście. Kuba miał rację. Jestem sama. Z Idą i Adamem nie da się porozmawiać, a szklana szybka to nie to samo, co spotkanie twarzą w twarz z rodzicami. Choć był początek tygodnia, postanowiłam rzucić wszystko i wyjechać. Schronić się pod skrzydłami matki, która kochała mnie, ale nie ufała mi tak jak dawniej. Ach! Gdyby nie te głupie wybryki z Woodstockiem!
Około siedemnastej udałam się na dworzec. Przechodząc obok księgarni, dostrzegłam Julianka, który trzymał pod pachą stosik książek.
-Madame, dzień dobry! - zażartował.
-Hej- burknęłam, nie zważając na tego kujonka.
-Jak tam przygotowania do spektaklu?
Nie odpowiedziałam. Całkowicie o tym zapomniałam. Ale nie zamierzałam rezygnować ze swoich planów. Najwyżej wywalą mnie z tego całego Szekspirowskiego przedstawienia.
-Ach! Cóż to za wspaniały pisarz! A wiesz, że chodzą teorię, o tym, że nie jest on autorem tych wszystkich dramatów i komedii.
-Słyszałam.
Myślałam,że się odczepi, ale ten doszedł za mną na sam dworzec.
-A tak w ogóle gdzie ty wyjeżdżasz?- postawił pytanie, kiedy nadjechał mój PKS.
-Poważne sprawy rodzinne-mruknęłam i wsadziłam swoją walizkę do pojazdu.
-A nasz dramat?
-Nasz dramat, wasz dramat... Znajdziecie kogoś innego! Nie rozumiesz, że to poważnie sprawy.
Nie zważając na tego przygłupa, wsiadłam do autobusu. Kierowca ruszył i zostawiliśmy za sobą dworzec i zmartwionego S-Z-E-K-S-P-R-O-W-S-K-I-M S-P-E-K-T-A-K-L-E-M!!! Ach! Cóż za okropna szkoła? Jeden wielki wyścig szczurów. Dla większości liczą się tylko oceny i fory. A gdzie przyjaźnie, które kiedyś się rodziły i trwały na wieki?
Rozmyślając o tym podłym osobniku homo sapiens, dotarliśmy do wioski.Powoli udałam się w stronę domu.
-Kasia!-krzykną ktoś w moją stronę. Galareta.
-Co ty tu robisz?-spytał ma mój widok.
-Przyjechałam... a właściwie, moglibyśmy się jurto spotkać?
Kilka minut później znalazłam się w domu. Jak tu się zmieniło? A mama! Nie do poznania. Rumiana twarz, okrągły brzuszek. Mówią, że ciąża to koszmar! Chyba nie w przypadku mamy.
-Zrobiłam tiramisu z truskawkami, siadaj i opowiadaj.
Jak miło! Tiramisu późną jesienią! O takim cieście mogłam sobie pomarzyć. Na dodatek matka była wyrozumiała. O nic nie pytała. Tak jakby umiała czytać w moich myślach.
-Urządziliśmy pokoik dla brzdąca!
Odstawiłam talerzyk i udałam się do sypialni rodziców.Słodki, dziecięcy kącik.Żółte ściany, kolorowe zabawki i malutkie łóżeczko...
-Mamo-pisnęłam i rzuciłam się jej na szyję.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Jak ogromne koraliki. Miałam dość!
piątek, 4 kwietnia 2014
Spotkanie
Każdy reaguje na swój sposób... Na początku było mi trochę przykro,ale z czasem wszystko przeminęło. Próbowałam skupić się tylko na szkole. Bruno jeszcze przez kilka tygodni nękał mnie sms-ami i telefonami,ale po pewnym czasie najwyraźniej mu się to znudziło i dał spokój. Moje dni mijały dość nieciekawie: pobudka, szkoła, nauka, sen... No ale nie róbmy z tego takiej afery! Zaprzestałam dawać korepetycji, ale jakieś pieniądze zawsze mi wpadały.Od czasu do czasu pisałam artykuły na zlecenie, które przypadały niektórym do gustu i co dwa tygodnie ukazywały się na stronie internetowej. W szkole zaczęłam dostrzegać pozytywne cechy i zauważyłam,że w ciągu kilku miesięcy nie zaprzyjaźniłam się z nikim. Porobiły się mniejsze grupki, mające wspólne zainteresowania. Mój lokator z ławki- Julianek nadal nie zmieniał swych poglądów. Książki, książki, książki... Ale wbrew pozorom był całkiem fajny i można było z nim porozmawiać o wszystkim i o niczym. Mój chaos zamienił się w jeszcze większy mętlik, kiedy tylko polonista rozdał nam scenariusz do przedstawienia, które miało być wystawiane na dniach otwartych naszego liceum. Przedstawienie jak przedstawienie... ,,Sen nocy letniej''-Szekspira. Cóż mógł wymyślić innego? Stratfordczyk był dla niego ogromnym idolem.
-Katarzyno, jeszcze nie poznałem twych zdolności,ale mam nadzieję,że to się zmieni.
Tak więc zostałam bohaterem drugoplanowym albo trzecioplanowym- o ile taka nazwa istnieje. Ale na próby chodzić trzeba było. Wszystko się jakoś zmieniło! Przez kilka miesięcy byłam jakby odcięta od świata. Czułam się niczym mieszkaniec innej planety, który przybył na Ziemię i próbuje przejąć wszelkie obowiązki Polaków. Julianek zaś dostał jedną z głównych roli... Nic dziwnego. Chłopak pisze do gazety kościelnej, ma zamiar wydać tomik poezji...I Bóg wie co jeszcze!
Kiedy pewnego dnia, dość ponurego, wracałam ze szkoły, natknęłam się na Kubę. Całkiem inny człowiek, niż kilkanaście dni wcześniej. Rozpromieniony, uśmiechnięty... Po krótkim powitaniu, nogi same doprowadziły nas do małej knajpy, gdzie zmówiliśmy ogromną pizzę wiejską. Może to dziwne,ale byłam szczęśliwa. Kuba rozmawiał jak najęty, od czasu do czasu zdawał mi relacje z nowo obejrzanego filmu, bądź ciekawej i zabawnej lekcji. Dlaczego to wszystko musiało się stać?- zadawałam sobie pytanie, patrząc na niego.
-Mówią,że po nieudanej miłości nie istnieje przyjaźń-zaczął.
Atmosfera od razu się zmieniła.
-Nie zaczynajmy tego tematu. Nic z tego nie wyszło. Jak widać, nie jesteśmy stworzenia dla siebie.
-Masz rację! Lepiej opowiadaj jak się u was mieszka... Co u Idy, Adama i naszej kochanej ,,mamusi''?
-Wiesz, Ida i Adam... chyba coś ich łączy. Ostatnio całymi dniami przesiadują w jednym pokoju. A Jędza? Jakoś ostatnio się nie czepia. Chyba,że to ja zmieniłam do niej nastawienie.
-Musisz się czuć samotna...-stwierdził, przełykając ostatni kęs pizzy,a jednocześnie sięgając po następny kawałek.
-Samotna? Co masz na myśli?
-Ida i Adam razem, rodzina kilkadziesiąt kilometrów stąd...
-Nie przesadzaj, jakoś się trzymam. Do rodziców dzwonię codziennie... Nie ma co narzekać. Jedyne co mi brakuje, to twoje kanapki- zażartowałam i jednocześnie złapałam się za usta.
Wspomnienie powróciły...Ach!
-Aż tak bardzo ci smakowały?
-Niebo w gębie...-odrzekłam niepewnie, popijając colą.
-Nie mogłem patrzeć jak faszerujesz się chińszczyzną.
Może to dziwne,ale zjedliśmy całą pizzę i zamówiliśmy kolejną. Nie wiem ile czasu spędziliśmy na pogawędkach. Ale poczułam,że źle zrobiłam zadając się z Brunem. Czy czułam coś do Kuby? To spotkanie na prawdę zmieniło wszystko. Chciałam wyciąć sobie część przeszłości... Ach! Gdyby tak można stąd uciec... Moje myśli spowodowały,że zaczęłam zastanawiać się nad zmianą szkoły...
-Katarzyno, jeszcze nie poznałem twych zdolności,ale mam nadzieję,że to się zmieni.
Tak więc zostałam bohaterem drugoplanowym albo trzecioplanowym- o ile taka nazwa istnieje. Ale na próby chodzić trzeba było. Wszystko się jakoś zmieniło! Przez kilka miesięcy byłam jakby odcięta od świata. Czułam się niczym mieszkaniec innej planety, który przybył na Ziemię i próbuje przejąć wszelkie obowiązki Polaków. Julianek zaś dostał jedną z głównych roli... Nic dziwnego. Chłopak pisze do gazety kościelnej, ma zamiar wydać tomik poezji...I Bóg wie co jeszcze!
Kiedy pewnego dnia, dość ponurego, wracałam ze szkoły, natknęłam się na Kubę. Całkiem inny człowiek, niż kilkanaście dni wcześniej. Rozpromieniony, uśmiechnięty... Po krótkim powitaniu, nogi same doprowadziły nas do małej knajpy, gdzie zmówiliśmy ogromną pizzę wiejską. Może to dziwne,ale byłam szczęśliwa. Kuba rozmawiał jak najęty, od czasu do czasu zdawał mi relacje z nowo obejrzanego filmu, bądź ciekawej i zabawnej lekcji. Dlaczego to wszystko musiało się stać?- zadawałam sobie pytanie, patrząc na niego.
-Mówią,że po nieudanej miłości nie istnieje przyjaźń-zaczął.
Atmosfera od razu się zmieniła.
-Nie zaczynajmy tego tematu. Nic z tego nie wyszło. Jak widać, nie jesteśmy stworzenia dla siebie.
-Masz rację! Lepiej opowiadaj jak się u was mieszka... Co u Idy, Adama i naszej kochanej ,,mamusi''?
-Wiesz, Ida i Adam... chyba coś ich łączy. Ostatnio całymi dniami przesiadują w jednym pokoju. A Jędza? Jakoś ostatnio się nie czepia. Chyba,że to ja zmieniłam do niej nastawienie.
-Musisz się czuć samotna...-stwierdził, przełykając ostatni kęs pizzy,a jednocześnie sięgając po następny kawałek.
-Samotna? Co masz na myśli?
-Ida i Adam razem, rodzina kilkadziesiąt kilometrów stąd...
-Nie przesadzaj, jakoś się trzymam. Do rodziców dzwonię codziennie... Nie ma co narzekać. Jedyne co mi brakuje, to twoje kanapki- zażartowałam i jednocześnie złapałam się za usta.
Wspomnienie powróciły...Ach!
-Aż tak bardzo ci smakowały?
-Niebo w gębie...-odrzekłam niepewnie, popijając colą.
-Nie mogłem patrzeć jak faszerujesz się chińszczyzną.
Może to dziwne,ale zjedliśmy całą pizzę i zamówiliśmy kolejną. Nie wiem ile czasu spędziliśmy na pogawędkach. Ale poczułam,że źle zrobiłam zadając się z Brunem. Czy czułam coś do Kuby? To spotkanie na prawdę zmieniło wszystko. Chciałam wyciąć sobie część przeszłości... Ach! Gdyby tak można stąd uciec... Moje myśli spowodowały,że zaczęłam zastanawiać się nad zmianą szkoły...
niedziela, 30 marca 2014
Nowe życie
-Ale obiecaj mi,że się nie wyprowadzisz...Kuba ja wszystko przemyślałam...Przypomnij sobie jak...-mówiłam ze łzami w oczach.
-Kasiu, tylko nie płacz.Porozmawiajmy normalnie. Muszę wiedzieć na czym stoję.
-Bruno nic dla mnie nie znaczy.
-Czekaj, czekaj. Jeszcze nie tak dawno mówiłaś,że jest cudownym facetem, a teraz co?
-Mniejsza z tym.
-Kaśka, tak być nie może. Najpierw nasz związek, potem ten cały Bruno...
-Jaki nasz związek? Nie było żadnego związku!
-Ale coś zaiskrzyło. Ten drań cię zranił i chcesz wrócić do mnie?
-To nie tak jak myślisz...
-Pamiętaj,że zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym,ale już za późno.
-Jak za późno? Z czym za późno?
-Od jutra tu nie mieszkam.
Usiadłam na łóżku. To było podłe z jego strony.
-Chyba sobie żartujesz! Nie możesz.
-Co nie mogę? Wszystko już załatwione. Znalazłem sobie nowe lokum.
-Chcesz to wszystko rzucić i po prostu mnie zostawić?
-Może to głupio i chamsko zabrzmi,ale:tak. Gdyby nie ten Bruno zostałbym tu.
-W czym on ci przeszkadza?
-Przed chwilą był, teraz go nie ma. Będziesz się tak nami bawić?
-Kuba!-krzyknęłam.
-Kasiu, już mówiłem. Moja decyzja jest nieodwołalna.
-W takim razie gdzie będziesz mieszkał?
-Na drugim końcu miasta!
-Przemyśl to jeszcze...
-Już wszystko przemyślałem. Teraz twoja kolej. Czy aby na pewno Bruno nie jest dla ciebie wszystkim?
Nie mogłam już dłużej tego słuchać. Poszłam do swojego pokoju i usiadłam na parapecie. Na niebie świecił złoty księżyc. ,,Co ja najlepszego zrobiłam?''-myślałam. Kuba wyjeżdża, Bruno zapewne już kogoś ma. Dlaczego byłam taka naiwna i dałam się uwieść dwudziestopięcioletniemu mężczyźnie? Dlaczego? Nie wiem ile myślałam i w jaki sposób zasnęłam,ale kiedy otworzyłam oczy było już jasno. Spojrzałam na zegarek. Była siódma piętnaście. Dziś nie idę do szkoły-postanowiłam i podeszłam do szafki, w której miałam trochę słodkości. Wpakowałam sobie garść draży do ust i padłam na łóżko.Wtem usłyszałam dźwięk mojego telefonu.
-Tak?-spytałam sennie przegryzając słodkości.
-Kasiu, jesteś wielka-powiedział ożywiony głos. Nikt inny, tylko Bruno.
-Wysłałem wczoraj twój projekt. Nie uwierzysz! Producent był w szoku. Ma nawet pomysł,żeby odwołać cały konkurs, bo jest pewien,że nie znajdzie się nic lepszego...Kasiu, jesteś tam?-spytał, łapiąc oddech.
-Jestem... Bruno, przemyślałam całą sytuację i wydaje mi się,że nie powinniśmy się spotykać.
-Nie żartuj sobie.
-Mówię całkiem serio.
-O co ci chodzi? Zrobiłem coś nie tak!
-Nie...To znaczy nie wiem. Uważam,że to nie ma sensu...
-A nasze korepetycje? A Sebastian?
-Nie mam na to głowy. Przeproś twoją matkę i samego Sebastianka i powiedz,że nie będę udzielała mu lekcji.
-Chyba sobie żartujesz! Chcesz to wszystko przekreślić?
-Chcę zacząć nowe życie, bo wiem,że zrobiłam wiele złego... Nie wspominając,że zraniłam wiele osób.
-I wciąż ranisz!
-Bruno! Przestań.Po wczorajszym wieczorze straciłam do ciebie zaufanie...
-Chodzi ci o tę koszulę i szminkę?
-Nie sądzę,żeby twoja mama nosiła topy ze wzorem uśmiechniętego kotka?
Zamilkł...
-Ewidentnie nie myliłam się. Nic nie musisz mówić! Nie spotykajmy się. Wróć do swojej przeszłości i zapomnij o mnie.
-Kaśka!
-Znalazłeś już jakieś wytłumaczenie?-spytałam.
-Zrozum...
-Tu nie ma nic do zrozumienia... Bruno, zapomnij o mnie, tak jak ja zapomniałam o tobie...
Po tych słowach rozłączyłam się i wyszłam na korytarz. Była tam cała trójka: Kuba z bagażami, Ida i Adam.
-Stary, będzie mi ciebie brakować! Nie wiem jak ja wyciągnę na dwóję z chemii!-mówił Adam.
-Nie przesadzaj! Już nie bądź taki dobroduszny.
-No wiesz! Co dwie głowy to nie jedna!-mruknęła Ida i rzuciła mu się na szyję.
-Ale nie zapominaj o nas i od czasu do czasu wpadaj!
Ida z Adamem obrzucili mnie złowrogim spojrzeniem. Tak! To ja byłam sprawcą tej całej akcji. To ja zawiniłam!
-Odprowadzę cię!-mruknęłam.
-Klucze ma Adam- rzucił w kierunku Jędzy.
-Zrobiłam ci trochę faworków na drogę-powiedziała, podając mu papierową torbę.
Tego tobym się nie spodziewała! A jednak Żmija ma jakieś sumienie!
-Do widzenia!
Na dworze było chłodno.
-Kuba, masz rację! zepsułam wszystko. Zraniłam ciebie, siebie...No i może troszeczkę Bruna...
-Przestań! Nie możemy porozmawiać jak za dawnych lat?
-Chciałabym...Ale nie zapominaj o mnie i odzywaj się od czasu do czasu!
-Nigdy nie zapomnę. Oczywiście będę wpadał,żeby troszkę zdenerwować Jędzę.
-Wszystkiego Najlepszego!
-Tobie też! No ale nie róbmy z tego tak wielkiego dramatu. Przecież nasze szkoły są niedaleko siebie, także możemy widywać się codziennie.
-Racja! Ale mimo to będzie mi strasznie przykro.
-Kaśka, nie załamuj się. Tak będzie lepiej! Najwidoczniej nie byliśmy sobie pisani. Może wrócisz do Bruna...
-Nie byliśmy nawet ze sobą...w ogóle z nim skończyłam.Skończyłam ze wszystkim...Teraz pozostała mi tylko nauka. Może będę tak inteligentna jak Julianek?-dodałam ze śmiechem.
Rozmawiając o wszystkim i o niczym, doszliśmy na dworzec autobusowy.Tam, wśród wielkiego tłumu i ciągłych przepychanek, nie byliśmy skorzy do rozmów. Po kilku minutach pojazd nadjechał. Kuba wtaszczył do niego wielką walizkę. Odjechał... Niby na drugi koniec miasta... Ale wydawało mi się,że wybiera się na drugi koniec Wszechświata. Czułam się jakoś... NIJAK SIĘ CZUŁAM. Opuszczona, złośliwa, samotna, zdradliwa...
-Kasiu, tylko nie płacz.Porozmawiajmy normalnie. Muszę wiedzieć na czym stoję.
-Bruno nic dla mnie nie znaczy.
-Czekaj, czekaj. Jeszcze nie tak dawno mówiłaś,że jest cudownym facetem, a teraz co?
-Mniejsza z tym.
-Kaśka, tak być nie może. Najpierw nasz związek, potem ten cały Bruno...
-Jaki nasz związek? Nie było żadnego związku!
-Ale coś zaiskrzyło. Ten drań cię zranił i chcesz wrócić do mnie?
-To nie tak jak myślisz...
-Pamiętaj,że zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym,ale już za późno.
-Jak za późno? Z czym za późno?
-Od jutra tu nie mieszkam.
Usiadłam na łóżku. To było podłe z jego strony.
-Chyba sobie żartujesz! Nie możesz.
-Co nie mogę? Wszystko już załatwione. Znalazłem sobie nowe lokum.
-Chcesz to wszystko rzucić i po prostu mnie zostawić?
-Może to głupio i chamsko zabrzmi,ale:tak. Gdyby nie ten Bruno zostałbym tu.
-W czym on ci przeszkadza?
-Przed chwilą był, teraz go nie ma. Będziesz się tak nami bawić?
-Kuba!-krzyknęłam.
-Kasiu, już mówiłem. Moja decyzja jest nieodwołalna.
-W takim razie gdzie będziesz mieszkał?
-Na drugim końcu miasta!
-Przemyśl to jeszcze...
-Już wszystko przemyślałem. Teraz twoja kolej. Czy aby na pewno Bruno nie jest dla ciebie wszystkim?
Nie mogłam już dłużej tego słuchać. Poszłam do swojego pokoju i usiadłam na parapecie. Na niebie świecił złoty księżyc. ,,Co ja najlepszego zrobiłam?''-myślałam. Kuba wyjeżdża, Bruno zapewne już kogoś ma. Dlaczego byłam taka naiwna i dałam się uwieść dwudziestopięcioletniemu mężczyźnie? Dlaczego? Nie wiem ile myślałam i w jaki sposób zasnęłam,ale kiedy otworzyłam oczy było już jasno. Spojrzałam na zegarek. Była siódma piętnaście. Dziś nie idę do szkoły-postanowiłam i podeszłam do szafki, w której miałam trochę słodkości. Wpakowałam sobie garść draży do ust i padłam na łóżko.Wtem usłyszałam dźwięk mojego telefonu.
-Tak?-spytałam sennie przegryzając słodkości.
-Kasiu, jesteś wielka-powiedział ożywiony głos. Nikt inny, tylko Bruno.
-Wysłałem wczoraj twój projekt. Nie uwierzysz! Producent był w szoku. Ma nawet pomysł,żeby odwołać cały konkurs, bo jest pewien,że nie znajdzie się nic lepszego...Kasiu, jesteś tam?-spytał, łapiąc oddech.
-Jestem... Bruno, przemyślałam całą sytuację i wydaje mi się,że nie powinniśmy się spotykać.
-Nie żartuj sobie.
-Mówię całkiem serio.
-O co ci chodzi? Zrobiłem coś nie tak!
-Nie...To znaczy nie wiem. Uważam,że to nie ma sensu...
-A nasze korepetycje? A Sebastian?
-Nie mam na to głowy. Przeproś twoją matkę i samego Sebastianka i powiedz,że nie będę udzielała mu lekcji.
-Chyba sobie żartujesz! Chcesz to wszystko przekreślić?
-Chcę zacząć nowe życie, bo wiem,że zrobiłam wiele złego... Nie wspominając,że zraniłam wiele osób.
-I wciąż ranisz!
-Bruno! Przestań.Po wczorajszym wieczorze straciłam do ciebie zaufanie...
-Chodzi ci o tę koszulę i szminkę?
-Nie sądzę,żeby twoja mama nosiła topy ze wzorem uśmiechniętego kotka?
Zamilkł...
-Ewidentnie nie myliłam się. Nic nie musisz mówić! Nie spotykajmy się. Wróć do swojej przeszłości i zapomnij o mnie.
-Kaśka!
-Znalazłeś już jakieś wytłumaczenie?-spytałam.
-Zrozum...
-Tu nie ma nic do zrozumienia... Bruno, zapomnij o mnie, tak jak ja zapomniałam o tobie...
Po tych słowach rozłączyłam się i wyszłam na korytarz. Była tam cała trójka: Kuba z bagażami, Ida i Adam.
-Stary, będzie mi ciebie brakować! Nie wiem jak ja wyciągnę na dwóję z chemii!-mówił Adam.
-Nie przesadzaj! Już nie bądź taki dobroduszny.
-No wiesz! Co dwie głowy to nie jedna!-mruknęła Ida i rzuciła mu się na szyję.
-Ale nie zapominaj o nas i od czasu do czasu wpadaj!
Ida z Adamem obrzucili mnie złowrogim spojrzeniem. Tak! To ja byłam sprawcą tej całej akcji. To ja zawiniłam!
-Odprowadzę cię!-mruknęłam.
-Klucze ma Adam- rzucił w kierunku Jędzy.
-Zrobiłam ci trochę faworków na drogę-powiedziała, podając mu papierową torbę.
Tego tobym się nie spodziewała! A jednak Żmija ma jakieś sumienie!
-Do widzenia!
Na dworze było chłodno.
-Kuba, masz rację! zepsułam wszystko. Zraniłam ciebie, siebie...No i może troszeczkę Bruna...
-Przestań! Nie możemy porozmawiać jak za dawnych lat?
-Chciałabym...Ale nie zapominaj o mnie i odzywaj się od czasu do czasu!
-Nigdy nie zapomnę. Oczywiście będę wpadał,żeby troszkę zdenerwować Jędzę.
-Wszystkiego Najlepszego!
-Tobie też! No ale nie róbmy z tego tak wielkiego dramatu. Przecież nasze szkoły są niedaleko siebie, także możemy widywać się codziennie.
-Racja! Ale mimo to będzie mi strasznie przykro.
-Kaśka, nie załamuj się. Tak będzie lepiej! Najwidoczniej nie byliśmy sobie pisani. Może wrócisz do Bruna...
-Nie byliśmy nawet ze sobą...w ogóle z nim skończyłam.Skończyłam ze wszystkim...Teraz pozostała mi tylko nauka. Może będę tak inteligentna jak Julianek?-dodałam ze śmiechem.
Rozmawiając o wszystkim i o niczym, doszliśmy na dworzec autobusowy.Tam, wśród wielkiego tłumu i ciągłych przepychanek, nie byliśmy skorzy do rozmów. Po kilku minutach pojazd nadjechał. Kuba wtaszczył do niego wielką walizkę. Odjechał... Niby na drugi koniec miasta... Ale wydawało mi się,że wybiera się na drugi koniec Wszechświata. Czułam się jakoś... NIJAK SIĘ CZUŁAM. Opuszczona, złośliwa, samotna, zdradliwa...
piątek, 28 marca 2014
Zmiany
W mieszkaniu panował mały rozgardiasz. Gdzieniegdzie porozrzucane były ubrania,a w powietrzu można było poczuć zapach męskich perfum.
-Zrobię coś do jedzenia-rzekł Bruno i udał się w kierunku kuchni.
-Chyba żartujesz- powiedziałam i usiadłam na miękkiej kanapie.
Ten podszedł do szafki i wyciągną opakowanie herbatników.
-Wiem, jakimś romantykiem to nie jestem,ale tylko to mam przy sobie.
-Jakoś imponują mnie takie osoby jak ty.
Chwilę potem zajadaliśmy się słonymi biszkoptami.
-Pokazałabyś mi ten projekt?
-Chyba materiały, bo jak na razie nic nie udało mi się sklecić.
Po czym sięgną po niewielką torbę.
-Psia krew-burkną, kiedy to część rzeczy znalazła się na ziemi.
-Po co ci szminka i damski podkoszulek?-spytałam, biorąc do ręki niewielkie pudełeczko i kawałek materiału.
-Jaka szminka?
-Nie udawaj głupiego... Po prostu pytam, bo co może wydawać się dziewczynie, która znajduje pomadkę w torbie mężczyzny?
-Że mu się coś pomyliło-odparł jak ostatni głuptas.
-Albo,że ma dziewczynę.
-Kasiu, nie bądź już tak podejrzliwa. Czy szminka mojej matki musi psuć nam cały wieczór?
-A kto powiedział,że ma być udany? Chciałam zobaczyć twoje pomysły.
-Mówiłem,że mam totalną pustkę w głowie.
Moje serce jakoś dziwnie zaczęło bić. Chciałam zaprezentować mu swój pomysł,ale coś we mnie wstrząsnęło. Dlaczego głupia ( czy aby na pewno) szminka i koszulka wzbudziła we mnie takie emocje? Chwyciłam kawałek kartki i zaczęłam rysować postacie anime.
-Wspaniale.
-No to nie są jakieś dzieła sztuki,ale to powinno wystarczyć.
-Jesteś cudowna.
-Musisz znaleźć jakiegoś grafika,żeby zrobił to nieco lepiej.
-Ale po co szukać? Przecież to jest cudowne.
Nie wiem co się ze mną działo. Bruno zaczął działać mi na nerwy,a każde jego słowo brzmiało okropnie.
-Zamówię pizzę.
-Zamów, a ja będę szła. Mam masę nauki.
-Nie wygłupiaj się.
Nie zważałam na jego słowa. Ubrałam kurtkę i wyszłam na dwór. Najszybciej jak się tylko dało pobiegłam do domu. Ale jak mówią : gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. Co chwilę trafiałam na czerwone światło, pomijając fakt,że zostałam oblana wodą z kałuży,przez ogromną ciężarówkę.
-Nie dość,że się późno wraca, to jeszcze przemoczona jak kura- marudziła Żmija.
Nie zważając na jej słowa weszłam na górę.
-Jędza ma dziś urodziny-rzekł Adam na mój widok.
-Pasowałoby złożyć życzenia-burknął i pokazał mi niewielkiego kaktusa.
-Chcesz jej to dać?-spytałam.
-Tak. Ida z Kubą pakują właśnie czekoladki...
-Zaraz się dorzucę-mruknęłam i zaczęłam grzebać po kieszeniach.
Po chwili ta dwójka wyszła z pokoju. Kuba obdarzył mnie oschłym spojrzeniem.
-Sto lat...-zaczął Adam swoim basem,a nasz trójka pociągnęła za nim.
-Cicho-krzyknęła Żmija.
-W dniu pani urodzin składamy najszczersze życzenia-wyjąkała Ida.
-Myślicie,że wam czynsz obniżę?
Ta kobieta była nieadekwatna.
-Życzymy dużo zdrowia i wszelkiej pomyślności-dodał Kuba.
-Czekoladki i kaktus...symbolizujący moją osobowość?-spytała.
Na naszych twarzach pojawił się czerwony rumień. Właśnie! Kto akurat wybrał kaktusa? Przecież w kwiaciarni są miliony różnych kwiatów: storczyki, tulipany, gerbery, goździki...
-Spadajcie mi stąd! Wstrętne małolaty!
No proszę! W szkole uczą nas tolerancji i szacunku do osób starszych...Jak to rozumieć?
-Co za idiotka-bąknęła Ida i udała się do swojego pokoju.
-Oddasz jej klucze w moim imieniu?-spytał Kuba, spoglądając na Adama.
-Stary, przemyśl to jeszcze raz...
-Długo się namyślałem.
Nie wiem o co chodziło. Czy to wszystko było przeciwko mnie?Po co w ogóle ta rozmowa i o co może chodzić?
- Pieniądze za czynsz dam jej osobiście...
-Przepraszam, czy mogę wiedzieć o co tu chodzi?- spytałam, zupełnie przypadkowo.
Kuba zignorował mnie i udał się do swojego pokoju.
-Bruno skomplikował całą sytuację-zaczął Adam i już miał mnie opuszczać, kiedy to złapałam go za rękę rzekłam:
-O co wam chodzi? Z Brunem spotykam się tylko i wyłącznie w imię przyjaźni...
-Przyjaźni, która przerodziła się w miłość?
-Przestań!-wrzasnęłam.
-Ciszej!-dało się słyszeć głos Jędzy.
-Ten idiota Kubuś marnuje sobie przez ciebie życie...
-Co masz na myśli?- i w tym momencie wróciły do mnie te wszystkie wspomnienia...Począwszy od Woodstocku, skończywszy na pocałunku...
-Zmienia szkołę, miejsce zamieszkania...Zamierza iść do najgorszego liceum w mieści, byleby dalej od ciebie... Mówił coś, że źle zrobił i chciał naprawić wszystkie błędy...
-Co konkretnie?
-Nie wiem... Mruczał coś... ,,Nawalił się jak stary PKS''.
Adam chciał wszystko obrócić w żart. Po raz kolejny ( dzisiejszego dnia) nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Zaczęłam dostrzegać u Bruna wszystkie wady...Kuba był moim ideałem... Co tam pocałunek i wszystkie kłótnie odeszły na bok... Moje nogi same zaprowadziły mnie pod jego pokój... Zapukałam...
-Przepraszam- krzyknęłam, rzucając mu się naszyję.
Chyba czekał na ten moment...
-Kasia...
-Kuba, nie rób tego, nie wyprowadzaj się!
Były łzy...Oczywiście moje.
-To ja cię przepraszam...Ten Bruno...
-Nie mów o nim.
Zniknął z mojej pamięci. Zupełnie jak ołówek wymazany przez gumkę. Czułam do niego jakąś odrazę. Moja intuicja mówiła,że nie jest ze mną szczery... Bo po co jego matka miałaby chować szminkę w jego torbie?
-Zrobię coś do jedzenia-rzekł Bruno i udał się w kierunku kuchni.
-Chyba żartujesz- powiedziałam i usiadłam na miękkiej kanapie.
Ten podszedł do szafki i wyciągną opakowanie herbatników.
-Wiem, jakimś romantykiem to nie jestem,ale tylko to mam przy sobie.
-Jakoś imponują mnie takie osoby jak ty.
Chwilę potem zajadaliśmy się słonymi biszkoptami.
-Pokazałabyś mi ten projekt?
-Chyba materiały, bo jak na razie nic nie udało mi się sklecić.
Po czym sięgną po niewielką torbę.
-Psia krew-burkną, kiedy to część rzeczy znalazła się na ziemi.
-Po co ci szminka i damski podkoszulek?-spytałam, biorąc do ręki niewielkie pudełeczko i kawałek materiału.
-Jaka szminka?
-Nie udawaj głupiego... Po prostu pytam, bo co może wydawać się dziewczynie, która znajduje pomadkę w torbie mężczyzny?
-Że mu się coś pomyliło-odparł jak ostatni głuptas.
-Albo,że ma dziewczynę.
-Kasiu, nie bądź już tak podejrzliwa. Czy szminka mojej matki musi psuć nam cały wieczór?
-A kto powiedział,że ma być udany? Chciałam zobaczyć twoje pomysły.
-Mówiłem,że mam totalną pustkę w głowie.
Moje serce jakoś dziwnie zaczęło bić. Chciałam zaprezentować mu swój pomysł,ale coś we mnie wstrząsnęło. Dlaczego głupia ( czy aby na pewno) szminka i koszulka wzbudziła we mnie takie emocje? Chwyciłam kawałek kartki i zaczęłam rysować postacie anime.
-Wspaniale.
-No to nie są jakieś dzieła sztuki,ale to powinno wystarczyć.
-Jesteś cudowna.
-Musisz znaleźć jakiegoś grafika,żeby zrobił to nieco lepiej.
-Ale po co szukać? Przecież to jest cudowne.
Nie wiem co się ze mną działo. Bruno zaczął działać mi na nerwy,a każde jego słowo brzmiało okropnie.
-Zamówię pizzę.
-Zamów, a ja będę szła. Mam masę nauki.
-Nie wygłupiaj się.
Nie zważałam na jego słowa. Ubrałam kurtkę i wyszłam na dwór. Najszybciej jak się tylko dało pobiegłam do domu. Ale jak mówią : gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. Co chwilę trafiałam na czerwone światło, pomijając fakt,że zostałam oblana wodą z kałuży,przez ogromną ciężarówkę.
-Nie dość,że się późno wraca, to jeszcze przemoczona jak kura- marudziła Żmija.
Nie zważając na jej słowa weszłam na górę.
-Jędza ma dziś urodziny-rzekł Adam na mój widok.
-Pasowałoby złożyć życzenia-burknął i pokazał mi niewielkiego kaktusa.
-Chcesz jej to dać?-spytałam.
-Tak. Ida z Kubą pakują właśnie czekoladki...
-Zaraz się dorzucę-mruknęłam i zaczęłam grzebać po kieszeniach.
Po chwili ta dwójka wyszła z pokoju. Kuba obdarzył mnie oschłym spojrzeniem.
-Sto lat...-zaczął Adam swoim basem,a nasz trójka pociągnęła za nim.
-Cicho-krzyknęła Żmija.
-W dniu pani urodzin składamy najszczersze życzenia-wyjąkała Ida.
-Myślicie,że wam czynsz obniżę?
Ta kobieta była nieadekwatna.
-Życzymy dużo zdrowia i wszelkiej pomyślności-dodał Kuba.
-Czekoladki i kaktus...symbolizujący moją osobowość?-spytała.
Na naszych twarzach pojawił się czerwony rumień. Właśnie! Kto akurat wybrał kaktusa? Przecież w kwiaciarni są miliony różnych kwiatów: storczyki, tulipany, gerbery, goździki...
-Spadajcie mi stąd! Wstrętne małolaty!
No proszę! W szkole uczą nas tolerancji i szacunku do osób starszych...Jak to rozumieć?
-Co za idiotka-bąknęła Ida i udała się do swojego pokoju.
-Oddasz jej klucze w moim imieniu?-spytał Kuba, spoglądając na Adama.
-Stary, przemyśl to jeszcze raz...
-Długo się namyślałem.
Nie wiem o co chodziło. Czy to wszystko było przeciwko mnie?Po co w ogóle ta rozmowa i o co może chodzić?
- Pieniądze za czynsz dam jej osobiście...
-Przepraszam, czy mogę wiedzieć o co tu chodzi?- spytałam, zupełnie przypadkowo.
Kuba zignorował mnie i udał się do swojego pokoju.
-Bruno skomplikował całą sytuację-zaczął Adam i już miał mnie opuszczać, kiedy to złapałam go za rękę rzekłam:
-O co wam chodzi? Z Brunem spotykam się tylko i wyłącznie w imię przyjaźni...
-Przyjaźni, która przerodziła się w miłość?
-Przestań!-wrzasnęłam.
-Ciszej!-dało się słyszeć głos Jędzy.
-Ten idiota Kubuś marnuje sobie przez ciebie życie...
-Co masz na myśli?- i w tym momencie wróciły do mnie te wszystkie wspomnienia...Począwszy od Woodstocku, skończywszy na pocałunku...
-Zmienia szkołę, miejsce zamieszkania...Zamierza iść do najgorszego liceum w mieści, byleby dalej od ciebie... Mówił coś, że źle zrobił i chciał naprawić wszystkie błędy...
-Co konkretnie?
-Nie wiem... Mruczał coś... ,,Nawalił się jak stary PKS''.
Adam chciał wszystko obrócić w żart. Po raz kolejny ( dzisiejszego dnia) nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Zaczęłam dostrzegać u Bruna wszystkie wady...Kuba był moim ideałem... Co tam pocałunek i wszystkie kłótnie odeszły na bok... Moje nogi same zaprowadziły mnie pod jego pokój... Zapukałam...
-Przepraszam- krzyknęłam, rzucając mu się naszyję.
Chyba czekał na ten moment...
-Kasia...
-Kuba, nie rób tego, nie wyprowadzaj się!
Były łzy...Oczywiście moje.
-To ja cię przepraszam...Ten Bruno...
-Nie mów o nim.
Zniknął z mojej pamięci. Zupełnie jak ołówek wymazany przez gumkę. Czułam do niego jakąś odrazę. Moja intuicja mówiła,że nie jest ze mną szczery... Bo po co jego matka miałaby chować szminkę w jego torbie?
poniedziałek, 10 lutego 2014
Pocałunek
Tydzień później. Ziąb jak cholera. Mamy początek listopada...Ale żeby była, aż taka okrutna pogoda? Dziś w ogóle nie miałam chęci do nauki.
Kiedy już setny raz powtarzałam notatkę z chemii, zadzwonił mój telefon.
-Kto mówi?-spytałam zdziwiona.
-A kto pyta?-spytał żartobliwy głos-już miałam się rozłączać, gdy nagle:
-Bruno-rzekł w ostatniej chwili.
-Bruno? Skąd w ogóle masz mój numer?
-Mniejsza z tym. Seba jest chory i niestety korepetycje zostają odwołane-poinformował.
-Czekaj,czekaj! Chyba to ja tu będę decydować. A ty?
-O tym również nie zapomniałem.
-Nie zwlekaj, tylko mów!-rozkazałam.
-Ostatnie spotkanie nie za bardzo nam się udało. Może gdzieś byśmy się wybrali?
-Wykluczone! Mam masę nauki!
-Odpuść sobie!
-Nie mogę! Mam jutro bardzo napięty grafik-rzekłam.
-Możesz,możesz. Ewentualnie pouczę się z tobą. Edukacja we dwoje lepiej wpływa...
-Dobra,dobra... O której i gdzie?-spytałam.
Kurde! Nie znosiłam tego momentu, kiedy Bruno po raz kolejny wygrywał. Ale przecież z drugiej strony to także moja wina. Nie umiałam stawiać oporu. Po prosu. Był to wspaniały chłopak!
Chwilę potem znalazłam się w przyjemnej knajpie. Pachniało tam zupą i piwem. Bruno już był.
-A gdzie zeszyty?-spytał na mój widok.
-Odebrałam to jako żart.
-Zamówiłem nam po ciastku czekoladowym. Mam nadzieję, że ci będzie smakować.
- I jak z tym mieszkaniem? Znalazłeś coś?- spytałam.
-Niestety nie. Obdzwoniłem moich znajomych. Albo nic nie wiedzą, a jak już,to nie w mieście.
- Cóż...-rzekłam zrezygnowana- trzeba będzie to jakoś przeżyć. Całe szczęście,że Kuba nie daje mi już tak w kość.
-Dziwny typ-skomentował.
-A tak po za tym,to długo myślałam na twoim projektem, tych cukierków. Jak one wyglądają?
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć,że chcesz stać się moją konkurencją.
-Ja? Nigdy! Ewentualnie będziemy tworzyć grupę. A teraz opowiedz mi o nich.
Bruno wygodnie rozsiadł się w fotelu i zaczął mówić:
-Tak na prawdę są wielką niewiadomą. Smaków jest tysiące...
-Nic z tego nie rozumiem-przerwałam mu.
-Nie przerywaj-burkną- nigdy nie wiesz na jaki smak trafisz. Każde opakowanie jest inne. Landrynki mają kształt kokardek... I teraz pozostaje pytanie: jak je nazwać i zareklamować?
-To jest świetne! Kto to w ogóle wymyślił?
-Chińczycy... Ludzie wszechstronnie uzdolnieni...
- W głowie roi mi się od pomysłów. Wyobraź sobie chłopca, który kłóci się z dziewczyną. Nie pomagają róże, maskotki, przeprosiny.A kiedy da jej te cukierki,to od razu mu wybaczy. I wszystko to byłoby przedstawione za pomocą mangi. Cukierki mogłyby się nazywać ,,suprajsy''.
-Szalona z ciebie istota. Tylko niestety to za prosty pomysł. Ile reklam oglądasz, przedstawiających właśnie takie sytuacje?
-Racja!-odrzekłam.
-Ale ta koncepcja z mangą jest dosyć fajna.
Rozmawialiśmy tak dobre dwie godziny. Nawet nie spostrzegliśmy,że zrobiło się już tak ciemno. Wyszliśmy z knajpy i udaliśmy się w stronę domu.
- Nie dość,że nauczysz mnie angielskiego,to jeszcze odwalisz za mnie całą robotę!
-Bez przesady. Jeśli będzie to fajny projekt,to zgłoszę go sama.
-Chyba żartujesz!-powiedział z kpiną.
Wyglądało na to,że lada moment będziemy gonić się, niczym małe dzieci. Jednak to wszystko trochę inaczej się potoczyło. Jakby nigdy nic, zbliżyliśmy się do siebie... Chwilę potem tonęliśmy w namiętnym pocałunku. Szesnastolatka i dwudziestopięciolatek...Tego to bym się nigdy nie spodziewała. Czułam się o niebo lepiej,niż wtedy, kiedy to na miejscu Bruna był Kaba. Ten drugi był natarczywy i niemiły.
-Kasiu, jesteś wspaniała!-wyjąkał wreszcie.
-Już to słyszałam.
-Ale mam na myśli inne względy.
-Głuptas-krzyknęłam i oddaliłam się w stronę domu.
-Poczekaj! Chodźmy do mnie. Nie ma nikogo.
Nie wiem kto zwariował... Ja czy on? A może nasza dwójka? Złapaliśmy się za rękę i pobiegliśmy przed siebie...
Kiedy już setny raz powtarzałam notatkę z chemii, zadzwonił mój telefon.
-Kto mówi?-spytałam zdziwiona.
-A kto pyta?-spytał żartobliwy głos-już miałam się rozłączać, gdy nagle:
-Bruno-rzekł w ostatniej chwili.
-Bruno? Skąd w ogóle masz mój numer?
-Mniejsza z tym. Seba jest chory i niestety korepetycje zostają odwołane-poinformował.
-Czekaj,czekaj! Chyba to ja tu będę decydować. A ty?
-O tym również nie zapomniałem.
-Nie zwlekaj, tylko mów!-rozkazałam.
-Ostatnie spotkanie nie za bardzo nam się udało. Może gdzieś byśmy się wybrali?
-Wykluczone! Mam masę nauki!
-Odpuść sobie!
-Nie mogę! Mam jutro bardzo napięty grafik-rzekłam.
-Możesz,możesz. Ewentualnie pouczę się z tobą. Edukacja we dwoje lepiej wpływa...
-Dobra,dobra... O której i gdzie?-spytałam.
Kurde! Nie znosiłam tego momentu, kiedy Bruno po raz kolejny wygrywał. Ale przecież z drugiej strony to także moja wina. Nie umiałam stawiać oporu. Po prosu. Był to wspaniały chłopak!
Chwilę potem znalazłam się w przyjemnej knajpie. Pachniało tam zupą i piwem. Bruno już był.
-A gdzie zeszyty?-spytał na mój widok.
-Odebrałam to jako żart.
-Zamówiłem nam po ciastku czekoladowym. Mam nadzieję, że ci będzie smakować.
- I jak z tym mieszkaniem? Znalazłeś coś?- spytałam.
-Niestety nie. Obdzwoniłem moich znajomych. Albo nic nie wiedzą, a jak już,to nie w mieście.
- Cóż...-rzekłam zrezygnowana- trzeba będzie to jakoś przeżyć. Całe szczęście,że Kuba nie daje mi już tak w kość.
-Dziwny typ-skomentował.
-A tak po za tym,to długo myślałam na twoim projektem, tych cukierków. Jak one wyglądają?
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć,że chcesz stać się moją konkurencją.
-Ja? Nigdy! Ewentualnie będziemy tworzyć grupę. A teraz opowiedz mi o nich.
Bruno wygodnie rozsiadł się w fotelu i zaczął mówić:
-Tak na prawdę są wielką niewiadomą. Smaków jest tysiące...
-Nic z tego nie rozumiem-przerwałam mu.
-Nie przerywaj-burkną- nigdy nie wiesz na jaki smak trafisz. Każde opakowanie jest inne. Landrynki mają kształt kokardek... I teraz pozostaje pytanie: jak je nazwać i zareklamować?
-To jest świetne! Kto to w ogóle wymyślił?
-Chińczycy... Ludzie wszechstronnie uzdolnieni...
- W głowie roi mi się od pomysłów. Wyobraź sobie chłopca, który kłóci się z dziewczyną. Nie pomagają róże, maskotki, przeprosiny.A kiedy da jej te cukierki,to od razu mu wybaczy. I wszystko to byłoby przedstawione za pomocą mangi. Cukierki mogłyby się nazywać ,,suprajsy''.
-Szalona z ciebie istota. Tylko niestety to za prosty pomysł. Ile reklam oglądasz, przedstawiających właśnie takie sytuacje?
-Racja!-odrzekłam.
-Ale ta koncepcja z mangą jest dosyć fajna.
Rozmawialiśmy tak dobre dwie godziny. Nawet nie spostrzegliśmy,że zrobiło się już tak ciemno. Wyszliśmy z knajpy i udaliśmy się w stronę domu.
- Nie dość,że nauczysz mnie angielskiego,to jeszcze odwalisz za mnie całą robotę!
-Bez przesady. Jeśli będzie to fajny projekt,to zgłoszę go sama.
-Chyba żartujesz!-powiedział z kpiną.
Wyglądało na to,że lada moment będziemy gonić się, niczym małe dzieci. Jednak to wszystko trochę inaczej się potoczyło. Jakby nigdy nic, zbliżyliśmy się do siebie... Chwilę potem tonęliśmy w namiętnym pocałunku. Szesnastolatka i dwudziestopięciolatek...Tego to bym się nigdy nie spodziewała. Czułam się o niebo lepiej,niż wtedy, kiedy to na miejscu Bruna był Kaba. Ten drugi był natarczywy i niemiły.
-Kasiu, jesteś wspaniała!-wyjąkał wreszcie.
-Już to słyszałam.
-Ale mam na myśli inne względy.
-Głuptas-krzyknęłam i oddaliłam się w stronę domu.
-Poczekaj! Chodźmy do mnie. Nie ma nikogo.
Nie wiem kto zwariował... Ja czy on? A może nasza dwójka? Złapaliśmy się za rękę i pobiegliśmy przed siebie...
niedziela, 2 lutego 2014
Propozycja
Kolejny dzień nie był dla mnie najlepszym. Nie dość,że Jędza,już z samego rana okrzyczała mnie za wczorajsze hałasy,to jeszcze Julianek, ,,dobił'' mnie swoimi mądrościami.
Po szkole,jak zwykle udałam się do domu. Kiedy weszłam do mojego pokoju, ujrzałam Kubę,siedzącego na kanapie.
-Co ty tu robisz? Za chwilę mam gości-rzekłam, myśląc o Sebastianku i Brunie.
-Kaśka,przemyślałem wszystko!
-Ty zawsze dużo myślisz,ale chyba nie wychodzi ci to na dobre-burknęłam opryskliwie.
-Przestań! wiem,co wczoraj musiałaś czuć!
-Nie pogrążajmy się dłużej w takiej bezsensownej rozmowie o tym, co czułam, myślałam,czy też robiłam.
-Daj mi dokończyć!-rzekł.
-Nie!-krzyknęłam.
-I wyjdź stąd! Nie zamierzam się dłużej do ciebie odzywać! Na każdym kroku coś obiecujesz!
-Kaśka,wiem,że zachowałem się niewłaściwie,ale ...
-Ale co? Raz żałujesz,potem mi wszystko wypominasz i tak w kółko?
-Uświadomiłem sobie,że nie mogę tak dalej żyć! Proszę cię, ja cię kocham!
I w tym momencie podszedł do mnie i namiętnie pocałował.
-Przestań idioto!-krzyknęłam.
Drzwi nagle otworzyły się i stanął w nich Bruno z Sebastiankiem.
-Wyjdź stąd!-rozkazałam.
-Czy coś się stało? Może przełożymy nasze lekcje?-spytał Bruno.
-Nie ma sensu nic przekładać.
-Proszę,nie smuć się!-rzekł Sebastianek, wręczając mi dużą ,,Milkę''.
-Dziękuję,ale na prawdę nie trzeba było!
Usiedliśmy do stołu. Malec zaczął powtarzać słówka,a jednocześnie uczył się nowych.
- Kasiu,może na prawdę przełożymy te korepetycje! Widać,że jesteś nie w sosie. A teraz moglibyśmy wyjść na spacer.
Sebastian spojrzał na brata z niesmakiem. Było widać,że bardzo zależy mu na znajomości angielskiego.
-Głupek!-wymamrotał.
-Bruno, spacer możemy odłożyć na później,a teraz zajmijmy się naszymi obowiązkami.
Godzinę później Sebuś został zapoznany z nowym czasem.
-Thank you very much!-odpowiedział,ubierając swoją kurteczkę.
-Gdzie ty znowu wychodzisz?-zaczepiła mnie Jędza.
-Zamiast siedzieć w książkach,ciągle jakieś rozrywki!
-Zaraz wrócę!-opowiedziałam ze sztucznym uśmieszkiem.
-Tak kobieta nieźle musi dawać ci w kość!-odparł Bruno,kiedy tylko znaleźliśmy się na dworze.
-Daj spokój! Ciągle się do czegoś przyczepia!
-Nie dziwię się,dlaczego chodzisz ciągle taka nabuzowana!
Nie wiem co się ze mną stało. W pewnej chwili ,,otworzyłam'' się przed obcym mężczyzną i zaczęłam opowiadać mu o swoim życiu...Kubie,szkole, Jędzy,mamie, narkotykach...
-Musisz mieć ciężko. Wydawało mi się,że to ja mam ciągłe problemy, ale słuchając ciebie automatycznie zmieniłem zdanie.
- Co masz na myśli, mówiąc o kłopotach?
-Od dwóch lat pracuję w firmie, zajmującej się projektami-co by tu dużo mówić? Ludzie są okropni!
-Jak już zacząłeś,to dokończ-nalegałam.
-Od miesiąca pracujemy nad projektem centrum handlowego! Wpadłem na pewien pomysł, który, jak się okazało, był całkiem niezły. Niestety, mój dobry przyjaciel, powiedział właścicielowi,że to jego praca i zostałem na lodzie!
-Tak mi przykro- rzekłam-Ale jak to zostałeś na lodzie?
-Nie mogłem już tego dłużej znieść! To nie było pierwszy raz!
-Nic z tego nie rozumiem. W takim razie, dlaczego wasz szef niczego nie zauważa?
-Radek-ten mój przyjaciel jest jego zastępcą. A ja zwykłym pracownikiem. Więc chyba nie trzeba tu jakiś dłuższych wyjaśnień! W dodatku córka właściciela kręci na boku z Radkiem.
-I ty chcesz to tak zostawić?- spytałam podirytowana.
-A co mam niby zrobić?
-Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Możesz go zaszantażować...
-Ale dyrektor mi nie uwierzy!
-Spokojnie, Bruno, coś wymyślę!
-Łatwo ci mówić!-odparł z rezygnacją.
Zrobiło mi się go żal.
-Ale obiecaj, że się nie poddasz!
-Głuptas z ciebie- mruknął pod nosem i udał się w pogoń za Sebastiankiem,który zaś biegł za wiewiórką.
Przyglądałam się zgrabnemu ciału Bruna. Zrobiło mi się jakoś nieswojo. Do tej pory żyłam w przekonaniu,że na świecie istnieją same dupki (w tym Kuba). A tu proszę! Facet kochający rodzinę, całą duszą poświęcony pracy, który tymczasowo zagubił się. Wyjątki jednak istnieją-pomyślałam i pobiegłam za nim.
-A może wejdziesz do nas? W końcu to trochę dziwne,że odprowadzasz dwóch, silnych mężczyzn!-powiedział,kiedy znaleźliśmy się przed monumentalnym wieżowcem.
-Wiesz...
-Nie daj się prosić!
-Mam masę lekcji!-mówiłam.
-Kaśka, jeszcze nigdy mi się nie rozmawiało tak dobrze z dziewczyną. Zobaczysz, nie pożałujesz. A może wpadniesz na pomysł z reklamą cukierków?
-Że co?-spytałam.
-Nie mówiłem ci,ale interesuję się także grafiką. I właśnie biorę udział w konkursie, gdzie muszę wymyślić reklamę słodyczy. Jeśli wygram to dostanę niezłą kasę i pracę w najlepszej, polskiej firmie.
Weszliśmy do środka. Sebastian, jaki i Bruno byli nieco podekscytowani.
-Usiądź-zaproponował, wskazując na stolik.
Za oknem roztaczał się piękny krajobraz miasta. Bruno zaparzył herbatę, a następnie przysiadł się do stołu.
-Chodź zobaczyć moje lego!-nalegał malec.
-Zaraz Sebastianku, porozmawiamy sobie z Brunem i pójdę do ciebie.
-Wiesz, nie pamiętam,czy to mówiłem,ale jesteś na prawdę cudowna!
-Nie przesadzaj. Znamy się jakieś dwa dni!
-To jest wystarczająco dużo, aby poznać drugą osobę!
-Może i jest! A jeśli by nawet,to co chcesz przez to powiedzieć?
-Radzisz sobie z tymi kłopotami, mieszkasz u obcej kobiety,która nie daje ci żyć!
-A co mam zrobić? Nigdzie indziej nie znalazłam tańszego mieszkania!
-Wiesz, a może i moja mam pozwoliłaby ci zamieszkać u nas?
-Co?-spytałam i zachłysnęłam się herbatą.
-Wiesz, jest wolny pokój...i tak sobie myślę...
-Nie to jest nie możliwe!-krzyknęłam.
Lada moment wybuchłaby kłótnia. Wzięłam swoją torebkę oraz płaszcz i wybiegłam z mieszkania. Cholera jasna! Co się ze mną stało? Bruno zaproponował mi mieszkanie,a ja zachowałam się jak ostatnia kretynka!
-Poczekaj!-usłyszałam jego głos.
Zrobiło mi się cieplej na sercu.
-Co ty wyprawiasz,o co ci chodzi?
-Nie wiem.Przepraszam cię,ale nadal nie mogę pozbierać się po tej sytuacji z Kubą! Ciągle wydaje mi się,że mogę zranić drugą osobę!-mówiłam ze łzami w oczach.
-Nie przesadzaj! Rozumiem cię doskonale i nie pozwolę ci tam dłużej mieszkać. Ten cały Kuba z tą właścicielką wykończą cię!
-Nie pytaj nawet mamy! Jak to będzie wyglądało?
-Skoro nie chcesz...-dodał z rezygnacją.
-Ale nie powinnaś tam mieszkać. Popytam znajomych, może coś się znajdzie.
-Kochany jesteś-powiedziałam i rzuciłam mu się na szyję.
Po szkole,jak zwykle udałam się do domu. Kiedy weszłam do mojego pokoju, ujrzałam Kubę,siedzącego na kanapie.
-Co ty tu robisz? Za chwilę mam gości-rzekłam, myśląc o Sebastianku i Brunie.
-Kaśka,przemyślałem wszystko!
-Ty zawsze dużo myślisz,ale chyba nie wychodzi ci to na dobre-burknęłam opryskliwie.
-Przestań! wiem,co wczoraj musiałaś czuć!
-Nie pogrążajmy się dłużej w takiej bezsensownej rozmowie o tym, co czułam, myślałam,czy też robiłam.
-Daj mi dokończyć!-rzekł.
-Nie!-krzyknęłam.
-I wyjdź stąd! Nie zamierzam się dłużej do ciebie odzywać! Na każdym kroku coś obiecujesz!
-Kaśka,wiem,że zachowałem się niewłaściwie,ale ...
-Ale co? Raz żałujesz,potem mi wszystko wypominasz i tak w kółko?
-Uświadomiłem sobie,że nie mogę tak dalej żyć! Proszę cię, ja cię kocham!
I w tym momencie podszedł do mnie i namiętnie pocałował.
-Przestań idioto!-krzyknęłam.
Drzwi nagle otworzyły się i stanął w nich Bruno z Sebastiankiem.
-Wyjdź stąd!-rozkazałam.
-Czy coś się stało? Może przełożymy nasze lekcje?-spytał Bruno.
-Nie ma sensu nic przekładać.
-Proszę,nie smuć się!-rzekł Sebastianek, wręczając mi dużą ,,Milkę''.
-Dziękuję,ale na prawdę nie trzeba było!
Usiedliśmy do stołu. Malec zaczął powtarzać słówka,a jednocześnie uczył się nowych.
- Kasiu,może na prawdę przełożymy te korepetycje! Widać,że jesteś nie w sosie. A teraz moglibyśmy wyjść na spacer.
Sebastian spojrzał na brata z niesmakiem. Było widać,że bardzo zależy mu na znajomości angielskiego.
-Głupek!-wymamrotał.
-Bruno, spacer możemy odłożyć na później,a teraz zajmijmy się naszymi obowiązkami.
Godzinę później Sebuś został zapoznany z nowym czasem.
-Thank you very much!-odpowiedział,ubierając swoją kurteczkę.
-Gdzie ty znowu wychodzisz?-zaczepiła mnie Jędza.
-Zamiast siedzieć w książkach,ciągle jakieś rozrywki!
-Zaraz wrócę!-opowiedziałam ze sztucznym uśmieszkiem.
-Tak kobieta nieźle musi dawać ci w kość!-odparł Bruno,kiedy tylko znaleźliśmy się na dworze.
-Daj spokój! Ciągle się do czegoś przyczepia!
-Nie dziwię się,dlaczego chodzisz ciągle taka nabuzowana!
Nie wiem co się ze mną stało. W pewnej chwili ,,otworzyłam'' się przed obcym mężczyzną i zaczęłam opowiadać mu o swoim życiu...Kubie,szkole, Jędzy,mamie, narkotykach...
-Musisz mieć ciężko. Wydawało mi się,że to ja mam ciągłe problemy, ale słuchając ciebie automatycznie zmieniłem zdanie.
- Co masz na myśli, mówiąc o kłopotach?
-Od dwóch lat pracuję w firmie, zajmującej się projektami-co by tu dużo mówić? Ludzie są okropni!
-Jak już zacząłeś,to dokończ-nalegałam.
-Od miesiąca pracujemy nad projektem centrum handlowego! Wpadłem na pewien pomysł, który, jak się okazało, był całkiem niezły. Niestety, mój dobry przyjaciel, powiedział właścicielowi,że to jego praca i zostałem na lodzie!
-Tak mi przykro- rzekłam-Ale jak to zostałeś na lodzie?
-Nie mogłem już tego dłużej znieść! To nie było pierwszy raz!
-Nic z tego nie rozumiem. W takim razie, dlaczego wasz szef niczego nie zauważa?
-Radek-ten mój przyjaciel jest jego zastępcą. A ja zwykłym pracownikiem. Więc chyba nie trzeba tu jakiś dłuższych wyjaśnień! W dodatku córka właściciela kręci na boku z Radkiem.
-I ty chcesz to tak zostawić?- spytałam podirytowana.
-A co mam niby zrobić?
-Z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Możesz go zaszantażować...
-Ale dyrektor mi nie uwierzy!
-Spokojnie, Bruno, coś wymyślę!
-Łatwo ci mówić!-odparł z rezygnacją.
Zrobiło mi się go żal.
-Ale obiecaj, że się nie poddasz!
-Głuptas z ciebie- mruknął pod nosem i udał się w pogoń za Sebastiankiem,który zaś biegł za wiewiórką.
Przyglądałam się zgrabnemu ciału Bruna. Zrobiło mi się jakoś nieswojo. Do tej pory żyłam w przekonaniu,że na świecie istnieją same dupki (w tym Kuba). A tu proszę! Facet kochający rodzinę, całą duszą poświęcony pracy, który tymczasowo zagubił się. Wyjątki jednak istnieją-pomyślałam i pobiegłam za nim.
-A może wejdziesz do nas? W końcu to trochę dziwne,że odprowadzasz dwóch, silnych mężczyzn!-powiedział,kiedy znaleźliśmy się przed monumentalnym wieżowcem.
-Wiesz...
-Nie daj się prosić!
-Mam masę lekcji!-mówiłam.
-Kaśka, jeszcze nigdy mi się nie rozmawiało tak dobrze z dziewczyną. Zobaczysz, nie pożałujesz. A może wpadniesz na pomysł z reklamą cukierków?
-Że co?-spytałam.
-Nie mówiłem ci,ale interesuję się także grafiką. I właśnie biorę udział w konkursie, gdzie muszę wymyślić reklamę słodyczy. Jeśli wygram to dostanę niezłą kasę i pracę w najlepszej, polskiej firmie.
Weszliśmy do środka. Sebastian, jaki i Bruno byli nieco podekscytowani.
-Usiądź-zaproponował, wskazując na stolik.
Za oknem roztaczał się piękny krajobraz miasta. Bruno zaparzył herbatę, a następnie przysiadł się do stołu.
-Chodź zobaczyć moje lego!-nalegał malec.
-Zaraz Sebastianku, porozmawiamy sobie z Brunem i pójdę do ciebie.
-Wiesz, nie pamiętam,czy to mówiłem,ale jesteś na prawdę cudowna!
-Nie przesadzaj. Znamy się jakieś dwa dni!
-To jest wystarczająco dużo, aby poznać drugą osobę!
-Może i jest! A jeśli by nawet,to co chcesz przez to powiedzieć?
-Radzisz sobie z tymi kłopotami, mieszkasz u obcej kobiety,która nie daje ci żyć!
-A co mam zrobić? Nigdzie indziej nie znalazłam tańszego mieszkania!
-Wiesz, a może i moja mam pozwoliłaby ci zamieszkać u nas?
-Co?-spytałam i zachłysnęłam się herbatą.
-Wiesz, jest wolny pokój...i tak sobie myślę...
-Nie to jest nie możliwe!-krzyknęłam.
Lada moment wybuchłaby kłótnia. Wzięłam swoją torebkę oraz płaszcz i wybiegłam z mieszkania. Cholera jasna! Co się ze mną stało? Bruno zaproponował mi mieszkanie,a ja zachowałam się jak ostatnia kretynka!
-Poczekaj!-usłyszałam jego głos.
Zrobiło mi się cieplej na sercu.
-Co ty wyprawiasz,o co ci chodzi?
-Nie wiem.Przepraszam cię,ale nadal nie mogę pozbierać się po tej sytuacji z Kubą! Ciągle wydaje mi się,że mogę zranić drugą osobę!-mówiłam ze łzami w oczach.
-Nie przesadzaj! Rozumiem cię doskonale i nie pozwolę ci tam dłużej mieszkać. Ten cały Kuba z tą właścicielką wykończą cię!
-Nie pytaj nawet mamy! Jak to będzie wyglądało?
-Skoro nie chcesz...-dodał z rezygnacją.
-Ale nie powinnaś tam mieszkać. Popytam znajomych, może coś się znajdzie.
-Kochany jesteś-powiedziałam i rzuciłam mu się na szyję.
sobota, 25 stycznia 2014
Mam ochotę wysłać cię na księżyc!
Kolejne tygodnie mijały w ponurej atmosferze. Na weekendy wyjeżdżałam do domu. Ciąża mamy przebiegała dosyć dobrze. Nie zdawałam jej konkretnych relacji z tego co się dzieje. A to z jednej strony nie chciałam jej martwić, a z drugiej na pewno po moim powrocie do miasta, wykonywałaby kilka telefonów dziennie.
Moje relacje z Kubą nie poprawiły się. Cały czas mnie unikał. Prawdę mówiąc zachowywał się jak ostatni gnojek. Kto o zdrowych zmysłach traktuje tak dziewczynę,która mówi NIE!? No kto? Czy on na prawdę nie może zrozumieć moich uczuć? Przecież nie można być z kimś na siłę!!!
Pewnego dnia,kiedy wracałam ze szkoły, natknęłam się na niego. Chciał skręcić w inną uliczkę,ale było już za późno. Stanęliśmy ze sobą twarzą w twarz. Jednak nie popatrzył mi w oczy.
-A może by się tak przywitać?- burknęłam.
Nie odpowiedział. Chciał odejść. Zatrzymałam go.
-Kuba,nie będę robić scen na środku ulicy,ale jesteś totalnym idiotą!
-Myśl sobie o mnie co chcesz...-mruknął pod nosem.
-Głupi jesteś. Dlaczego nie możesz mnie zrozumieć? Mam ci powiedzieć ,,tak'',a potem chcesz być nieszczęśliwy i ,,dusić''się w tym związku?
-Nie chcę o tym rozmawiać...
-Bo co? Boisz się? Ale czego? I tak cię to nie ominie! Mieszkamy w jednym domu!- mówiłam podniesionym tonem.
-Prosiłem cię o coś!
Zamilkliśmy. Stał i gapił się na mnie jak na jakąś niedojdę.
-Cholera jasna! Dlaczego stoisz tak i patrzysz na mnie z ironią w oczach? Wiesz,czasami MAM OCHOTĘ WYSŁAĆ CIĘ NA KSIĘŻYC!
-Że co?-parsknął śmiechem.
-Że to! Taki niby z ciebie ekspert? Biolog,chemik? Dobrze,że się na psychologię nie wybrałeś,bo świat byłyby pełen czubów !!!
-Kaśka,odczep się ode mnie! Chcę mieć trochę spokoju!
-Przepraszam bardzo,ale to ty się pierwszy przyczepiłeś!
-Sorry,nie mam czasu gadać! Lecę na spotkanie...
-Spotkanie? Wyrywasz kolejne laski i wciskasz im kit o trudnym życiu ,nałogu i wielkiej zmianie?
-O co ci chodzi?
-Wiesz,jakoś nie wierzę w twoje bajeczki. Z nałogu nie da się wyjść raz dwa. Chciałeś zrobić z siebie bohatera,upokorzyć mnie, a potem wielki happy end!
-Kaśka,na prawdę przestałem!
-Tylko na chwilę...-krzyknęłam.
-A w ogóle co cię to obchodzi?
-Idź sobie do tej swojej panienki! I tak ci nie wierzę! Chciałam porozmawiać,myślałam,że da się to jakoś naprawić,ale ewidentnie myliłam się!
-Kasiu...-rzekł czule.
-Odczep się! Miałam o tobie inne zdanie,ale wszystko do czasu! Ćpaj dalej! Zawiodłam się na tobie!-powiedziałam i udałam się w kierunku domu.
Spojrzałam na zegarek. Prawie zapomniałam... Za piętnaście minut miały odbyć się moje korepetycje z Sebastiankiem. Pobiegłam, ile sił w nogach. Za kilka minut byłam w mieszkaniu.
-Prędzej się nie dało?-zgasiła mnie Żmija.
Nie odpowiedziałam. Myślałam,że lada moment zabraknie mi tlenu.
-Zaziębisz się,a potem będzie afera!
Nie zważałam na to,co mówiła. Udałam na górę i zaczęłam przygotowywać książki. Lada moment drzwi otworzyły się i wszedł do nich Sebastian z młodym mężczyzną.
-Dzień dobry-powiedzieli jednocześnie.
-Witaj, Sebastianku!-rzekłam, kierując wzrok w stronę malca.
-How are you?-spytał z dumą.
-I'm fine, and you?
-Me too-powiedział, przy czym głośno się roześmiał.
-Dzień dobry!-zakomunikował jeszcze raz wysoki mężczyzna.
-Jestem bratem Bastka. Niestety mamie coś wypadło i musiałem zająć się małym.
Prawdę mówiąc był całkiem przystojny. Czarne włosy i niewielki zarost powodowały,że wyglądał na starszego. Jego niebieskie oczy badały terytorium.
-Bruno jestem-rzekł podając mi dłoń.
-Kaśka.
-Pani Kasiu, jest pani cudotwórcą, Bastek już po pierwszej lekcji stał się jakiś inny.
-Wie pan,ma on wielki talent. Ale pańska matka uważa,że nie wyrabia z materiałem.
-Ten brzdąc ma talent?-spytał z kpiną w głosie.
-No nie! Jeszcze się okaże,że jest lepszy od dwudziestopięcioletniego brata!
-Jak to jest lepszy?-spytałam i posadziłam Sebastiana za stołem.
-W liceum miałem kontuzję kolana...I tak jakoś wyszło,że nie wyrobiłem z tematem.Chociaż z drugiej strony byłem niesamowitym leniem...
-To jakim cudem znalazł się pan w tak dobrej szkole?
-Mniejsza z tym. Ale chyba muszę zapisać się na lekcje języka. Tylko gdzie tu znaleźć dobrego nauczyciela?-spytał ze śmiechem.
-Niech się pan nie wygłupia!
-Jaki tam ze mnie pan. Jestem kilka lat od ciebie starszy i już mnie tak nazywasz.
-Kultura to podstawa-dodałam.
-Kiedy zaczynamy?-spytał Bastek.
-Wait a minute!-powiedziałam.
-A może zostanę z wami?-zaproponował Bruno.
-Czemu nie? Od dziś mogę dawać podwójne korepetycje.
Wszyscy troje zasiedliśmy do stołu. Wyciągnęłam sok pomarańczowy i rozlałam każdemu do plastykowych kubeczków, opowiadając ściszonym głosem jaka jest sytuacja.
-Jeszcze nigdy się tak nie bawiłem! Od dawna żyję w przekonaniu,że angielski to totalna ściema!
Korepetycje przedłużyły się o dobre dwie godziny. Bastek, aż szalał ze szczęścia.
-Boję się,że lada moment będzie mi trudno porozumieć się z własnym bratem- dodał Bruno,odchodząc.
Udałam się na górę. Miałam zabrać się za lekcję,bo dziś miałam ich dość sporo.
-Co to za laluś?-spytał Kuba, kiedy tylko znalazłam się przed swoim pokojem.
-Ma na imię Bruno-odrzekłam.
-Po co tu był?
-Wiesz,jesteś bezczelny. Jakim prawem śmiesz tak do mnie mówić? Ja jakoś nie narzekałam,że idziesz spotkać się z jakąś panienką!-krzyknęłam.
-Nie spotkałem się z jakąś lalunią!
-Tym lepiej! A teraz daj mi przejść!-rozkazałam,gdyż stał w przejściu.
-Ty na prawdę nic do mnie nie czujesz?
-Nie czuję,nie czułam i czuć nie będę. Może by się to zmieniło,ale jesteś totalnym chamem! A teraz przepuść mnie!-krzyknęłam.
-Ciszej tam!-dało słyszeć się głos Jędzy.
-Proszę, idź-wrzasnął- w czym ten cały Bruno jest lepszy ode mnie?
Nie wytrzymałam. Wzięłam głęboki oddech i przywaliłam mu z całej siły w twarz...
-Nie jest tak bezczelny jak ty!-krzyknęłam i z trzaskiem zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Moje relacje z Kubą nie poprawiły się. Cały czas mnie unikał. Prawdę mówiąc zachowywał się jak ostatni gnojek. Kto o zdrowych zmysłach traktuje tak dziewczynę,która mówi NIE!? No kto? Czy on na prawdę nie może zrozumieć moich uczuć? Przecież nie można być z kimś na siłę!!!
Pewnego dnia,kiedy wracałam ze szkoły, natknęłam się na niego. Chciał skręcić w inną uliczkę,ale było już za późno. Stanęliśmy ze sobą twarzą w twarz. Jednak nie popatrzył mi w oczy.
-A może by się tak przywitać?- burknęłam.
Nie odpowiedział. Chciał odejść. Zatrzymałam go.
-Kuba,nie będę robić scen na środku ulicy,ale jesteś totalnym idiotą!
-Myśl sobie o mnie co chcesz...-mruknął pod nosem.
-Głupi jesteś. Dlaczego nie możesz mnie zrozumieć? Mam ci powiedzieć ,,tak'',a potem chcesz być nieszczęśliwy i ,,dusić''się w tym związku?
-Nie chcę o tym rozmawiać...
-Bo co? Boisz się? Ale czego? I tak cię to nie ominie! Mieszkamy w jednym domu!- mówiłam podniesionym tonem.
-Prosiłem cię o coś!
Zamilkliśmy. Stał i gapił się na mnie jak na jakąś niedojdę.
-Cholera jasna! Dlaczego stoisz tak i patrzysz na mnie z ironią w oczach? Wiesz,czasami MAM OCHOTĘ WYSŁAĆ CIĘ NA KSIĘŻYC!
-Że co?-parsknął śmiechem.
-Że to! Taki niby z ciebie ekspert? Biolog,chemik? Dobrze,że się na psychologię nie wybrałeś,bo świat byłyby pełen czubów !!!
-Kaśka,odczep się ode mnie! Chcę mieć trochę spokoju!
-Przepraszam bardzo,ale to ty się pierwszy przyczepiłeś!
-Sorry,nie mam czasu gadać! Lecę na spotkanie...
-Spotkanie? Wyrywasz kolejne laski i wciskasz im kit o trudnym życiu ,nałogu i wielkiej zmianie?
-O co ci chodzi?
-Wiesz,jakoś nie wierzę w twoje bajeczki. Z nałogu nie da się wyjść raz dwa. Chciałeś zrobić z siebie bohatera,upokorzyć mnie, a potem wielki happy end!
-Kaśka,na prawdę przestałem!
-Tylko na chwilę...-krzyknęłam.
-A w ogóle co cię to obchodzi?
-Idź sobie do tej swojej panienki! I tak ci nie wierzę! Chciałam porozmawiać,myślałam,że da się to jakoś naprawić,ale ewidentnie myliłam się!
-Kasiu...-rzekł czule.
-Odczep się! Miałam o tobie inne zdanie,ale wszystko do czasu! Ćpaj dalej! Zawiodłam się na tobie!-powiedziałam i udałam się w kierunku domu.
Spojrzałam na zegarek. Prawie zapomniałam... Za piętnaście minut miały odbyć się moje korepetycje z Sebastiankiem. Pobiegłam, ile sił w nogach. Za kilka minut byłam w mieszkaniu.
-Prędzej się nie dało?-zgasiła mnie Żmija.
Nie odpowiedziałam. Myślałam,że lada moment zabraknie mi tlenu.
-Zaziębisz się,a potem będzie afera!
Nie zważałam na to,co mówiła. Udałam na górę i zaczęłam przygotowywać książki. Lada moment drzwi otworzyły się i wszedł do nich Sebastian z młodym mężczyzną.
-Dzień dobry-powiedzieli jednocześnie.
-Witaj, Sebastianku!-rzekłam, kierując wzrok w stronę malca.
-How are you?-spytał z dumą.
-I'm fine, and you?
-Me too-powiedział, przy czym głośno się roześmiał.
-Dzień dobry!-zakomunikował jeszcze raz wysoki mężczyzna.
-Jestem bratem Bastka. Niestety mamie coś wypadło i musiałem zająć się małym.
Prawdę mówiąc był całkiem przystojny. Czarne włosy i niewielki zarost powodowały,że wyglądał na starszego. Jego niebieskie oczy badały terytorium.
-Bruno jestem-rzekł podając mi dłoń.
-Kaśka.
-Pani Kasiu, jest pani cudotwórcą, Bastek już po pierwszej lekcji stał się jakiś inny.
-Wie pan,ma on wielki talent. Ale pańska matka uważa,że nie wyrabia z materiałem.
-Ten brzdąc ma talent?-spytał z kpiną w głosie.
-No nie! Jeszcze się okaże,że jest lepszy od dwudziestopięcioletniego brata!
-Jak to jest lepszy?-spytałam i posadziłam Sebastiana za stołem.
-W liceum miałem kontuzję kolana...I tak jakoś wyszło,że nie wyrobiłem z tematem.Chociaż z drugiej strony byłem niesamowitym leniem...
-To jakim cudem znalazł się pan w tak dobrej szkole?
-Mniejsza z tym. Ale chyba muszę zapisać się na lekcje języka. Tylko gdzie tu znaleźć dobrego nauczyciela?-spytał ze śmiechem.
-Niech się pan nie wygłupia!
-Jaki tam ze mnie pan. Jestem kilka lat od ciebie starszy i już mnie tak nazywasz.
-Kultura to podstawa-dodałam.
-Kiedy zaczynamy?-spytał Bastek.
-Wait a minute!-powiedziałam.
-A może zostanę z wami?-zaproponował Bruno.
-Czemu nie? Od dziś mogę dawać podwójne korepetycje.
Wszyscy troje zasiedliśmy do stołu. Wyciągnęłam sok pomarańczowy i rozlałam każdemu do plastykowych kubeczków, opowiadając ściszonym głosem jaka jest sytuacja.
-Jeszcze nigdy się tak nie bawiłem! Od dawna żyję w przekonaniu,że angielski to totalna ściema!
Korepetycje przedłużyły się o dobre dwie godziny. Bastek, aż szalał ze szczęścia.
-Boję się,że lada moment będzie mi trudno porozumieć się z własnym bratem- dodał Bruno,odchodząc.
Udałam się na górę. Miałam zabrać się za lekcję,bo dziś miałam ich dość sporo.
-Co to za laluś?-spytał Kuba, kiedy tylko znalazłam się przed swoim pokojem.
-Ma na imię Bruno-odrzekłam.
-Po co tu był?
-Wiesz,jesteś bezczelny. Jakim prawem śmiesz tak do mnie mówić? Ja jakoś nie narzekałam,że idziesz spotkać się z jakąś panienką!-krzyknęłam.
-Nie spotkałem się z jakąś lalunią!
-Tym lepiej! A teraz daj mi przejść!-rozkazałam,gdyż stał w przejściu.
-Ty na prawdę nic do mnie nie czujesz?
-Nie czuję,nie czułam i czuć nie będę. Może by się to zmieniło,ale jesteś totalnym chamem! A teraz przepuść mnie!-krzyknęłam.
-Ciszej tam!-dało słyszeć się głos Jędzy.
-Proszę, idź-wrzasnął- w czym ten cały Bruno jest lepszy ode mnie?
Nie wytrzymałam. Wzięłam głęboki oddech i przywaliłam mu z całej siły w twarz...
-Nie jest tak bezczelny jak ty!-krzyknęłam i z trzaskiem zatrzasnęłam za sobą drzwi.
czwartek, 23 stycznia 2014
Wagary...
Otworzyłam oczy. Na szybie widniały krople deszczu. Spojrzałam na budzik. Była 6:30. Nie miałam najmniejszej ochoty wstawać. Byłam jakaś obolała. Począwszy od głowy, skończywszy na stopach. Ale nie żałowałam. Wczorajszy wieczór z Kubą był na prawdę cudowny. Poznałam go trochę lepiej. Ale czułam,że jest on dla mnie wielką zagadką, którą trzeba będzie rozwiązać. Czasami wesoły ,a innym razem znów natarczywy flirciarz.
Godzinę później wyszłam na dwór. Pogoda dalej się nie zmieniała.
-Poczekaj!-usłyszałam. Z domu wybiegł Kuba. Cały zziajany.
-Proszę-rzekł i wręczył mi pudełko z kanapkami.
-Kochany jesteś-powiedziałam.
-Jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę?
-Nie przejmuj się tym...Może kiedyś dasz mi jakieś korepetycje...-powiedział z uśmiechem.
Szliśmy mokrymi chodnikami miasta.
-Jakie masz dziś lekcje?-spytał, zupełnie bez sensu.
-Niezbyt trudne... Piątki ,całe szczęście, są ulgowe...
-Zupełnie,jak u mnie!
-A dlaczego pytasz?-postawiłam pytanie.
-Wiesz,może ci się nie spodoba,ale skoro piątki masz ulgowe...
-Nie owijaj w bawełnę!-rzekłam podniesionym tonem.
-Co ty na wagary?-wypalił.
-No wiesz...-zająknęłam się.
Prawdę mówiąc nigdy nie próbowałam. Zawsze byłam wzorową uczennicą,przynoszącą każdego dnia, do domu, jakąś pozytywną ocenę.
-W sumie,to czemu nie...
Nie wiedziałam co we mnie wstąpiło. Na pewno wczorajsza rozmowa z Kubą coś we mnie zmieniła. ,,Raz się żyje!''-pomyślałam i na samą myśl uśmiechnęłam się do niego.
Kuba wziął mnie za rękę. Pobiegliśmy przed siebie. Gdzieś daleko,od otaczającego nas tłumu... Wbiegliśmy w jakąś uliczkę,której do tej pory nie znałam. Było tam kilka budynków,ale większość z nich i tak do wynajęcia. Ten zatrzymał się.
-Dlaczego stoimy?-spytałam z obawą.
-Poczekamy, aż deszcz trochę ustanie.
Oparłam się o ścianę i zaczęłam łapać powietrze.
-Muszę ci coś powiedzieć-odezwała się nagle i zbliżył w moim kierunku.
-Tak?-spytałam z niepewnością, nieco skrępowana.
-Kaśka,ja tak dłużej nie mogę...-mówił drżącym głosem.
-Odkąd cię poznałem, zmieniłem się...
-Kuba,proszę cię, powiedz o co ci chodzi!
-Kocham cię!
Zrobiło mi się jakoś dziwnie. Powoli, sekunda po sekundzie, te słowa docierały do mnie. Było mi jakoś dziwnie.
-Kocham cię!-powtórzył.
Nie wiem co chciał usłyszeć. Tego samego? Nie! Nie usłyszał i nie usłyszy! To prawda ! Lubiłam go i to bardzo! Ale nic więcej.
-Kaśka,kocham cię,rozumiesz?-po tych słowach podszedł do mnie i namiętnie pocałował.
-Przestań-krzyknęłam i odepchnęłam go.
-Co się z tobą dzieje?-chciał wiedzieć.
Nie byłam w stanie mu tego powiedzieć. Pewnie głupi łudził się,że czuje do niego coś więcej. Ale z drugiej strony też zawiniłam. Te codzienne wygłupy,rozmowy...
-Kaśka,odpowiesz mi?-spytał,nieco opanowany.
-Nie wiem,co chciałeś usłyszeć!
-Powiedz ,czy chociaż coś do mnie czujesz?-nalegał.
-Kuba,nie! Nic do ciebie nie czuję, z wyjątkiem koleżeństwa.
Był wściekły. Zostawił mnie. Pobiegł przed siebie,potrącając przy okazji kosz i torturując kobietę z dzieckiem. Dwie łzy spłynęły mi po policzkach. Byłam wściekła na siebie i na niego. Dlaczego nie mógł zrozumieć moich uczuć?
Godzinę później wyszłam na dwór. Pogoda dalej się nie zmieniała.
-Poczekaj!-usłyszałam. Z domu wybiegł Kuba. Cały zziajany.
-Proszę-rzekł i wręczył mi pudełko z kanapkami.
-Kochany jesteś-powiedziałam.
-Jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę?
-Nie przejmuj się tym...Może kiedyś dasz mi jakieś korepetycje...-powiedział z uśmiechem.
Szliśmy mokrymi chodnikami miasta.
-Jakie masz dziś lekcje?-spytał, zupełnie bez sensu.
-Niezbyt trudne... Piątki ,całe szczęście, są ulgowe...
-Zupełnie,jak u mnie!
-A dlaczego pytasz?-postawiłam pytanie.
-Wiesz,może ci się nie spodoba,ale skoro piątki masz ulgowe...
-Nie owijaj w bawełnę!-rzekłam podniesionym tonem.
-Co ty na wagary?-wypalił.
-No wiesz...-zająknęłam się.
Prawdę mówiąc nigdy nie próbowałam. Zawsze byłam wzorową uczennicą,przynoszącą każdego dnia, do domu, jakąś pozytywną ocenę.
-W sumie,to czemu nie...
Nie wiedziałam co we mnie wstąpiło. Na pewno wczorajsza rozmowa z Kubą coś we mnie zmieniła. ,,Raz się żyje!''-pomyślałam i na samą myśl uśmiechnęłam się do niego.
Kuba wziął mnie za rękę. Pobiegliśmy przed siebie. Gdzieś daleko,od otaczającego nas tłumu... Wbiegliśmy w jakąś uliczkę,której do tej pory nie znałam. Było tam kilka budynków,ale większość z nich i tak do wynajęcia. Ten zatrzymał się.
-Dlaczego stoimy?-spytałam z obawą.
-Poczekamy, aż deszcz trochę ustanie.
Oparłam się o ścianę i zaczęłam łapać powietrze.
-Muszę ci coś powiedzieć-odezwała się nagle i zbliżył w moim kierunku.
-Tak?-spytałam z niepewnością, nieco skrępowana.
-Kaśka,ja tak dłużej nie mogę...-mówił drżącym głosem.
-Odkąd cię poznałem, zmieniłem się...
-Kuba,proszę cię, powiedz o co ci chodzi!
-Kocham cię!
Zrobiło mi się jakoś dziwnie. Powoli, sekunda po sekundzie, te słowa docierały do mnie. Było mi jakoś dziwnie.
-Kocham cię!-powtórzył.
Nie wiem co chciał usłyszeć. Tego samego? Nie! Nie usłyszał i nie usłyszy! To prawda ! Lubiłam go i to bardzo! Ale nic więcej.
-Kaśka,kocham cię,rozumiesz?-po tych słowach podszedł do mnie i namiętnie pocałował.
-Przestań-krzyknęłam i odepchnęłam go.
-Co się z tobą dzieje?-chciał wiedzieć.
Nie byłam w stanie mu tego powiedzieć. Pewnie głupi łudził się,że czuje do niego coś więcej. Ale z drugiej strony też zawiniłam. Te codzienne wygłupy,rozmowy...
-Kaśka,odpowiesz mi?-spytał,nieco opanowany.
-Nie wiem,co chciałeś usłyszeć!
-Powiedz ,czy chociaż coś do mnie czujesz?-nalegał.
-Kuba,nie! Nic do ciebie nie czuję, z wyjątkiem koleżeństwa.
Był wściekły. Zostawił mnie. Pobiegł przed siebie,potrącając przy okazji kosz i torturując kobietę z dzieckiem. Dwie łzy spłynęły mi po policzkach. Byłam wściekła na siebie i na niego. Dlaczego nie mógł zrozumieć moich uczuć?
środa, 22 stycznia 2014
Wieczór z Kubą...
Nastała jesień. Liście przybrały piękną,złotą barwę. Na chodnikach ,aż roiło się od kasztanów i żołędzi. Nie brakowało również piszczących przedszkolaków, zbierających ,,dary jesieni''. Dzień stawał się coraz krótszy. Przez to wszystko, nie miałam ochoty wstawać do szkoły, ani cokolwiek robić.
Dziś miały się odbyć moje pierwsze korepetycje. Prawdę mówiąc trochę się bałam. Już po szkole powtarzałam wszystkie podstawowe słówka i czasy. Około piętnastej zadzwonił dzwonek do drzwi. Ta okrutna Żmija była dziś do zniesienia (całe szczęście). Obawiałam się,że przez nią, będę musiała martwić się jeszcze o lokal. A to już na prawdę byłaby przesada.
-Katarzyno,ktoś do ciebie- ryknęła z dołu.
Zbiegłam,poprawiając włosy,ile sił w nogach. Przede mną staną niewielki chłopczyk, z kobietą przy kości.
-Dzień dobry-przywitałam się i pokazałam swoje zęby malcowi.
-Zostawiam ci skarbie pod opiekę Sebastianka. Mam nadzieję,że za miesiąc będzie zdolnym dzieckiem.
Tęga kobieta opuściła dom,a ja udałam się z malcem do swojego pokoju. Zarówno ja, jak i on byliśmy nieco skrępowani.
-Dobrze, zaczniemy od podstaw-powiedziałam najmilej,jak tylko mogłam.
-Umiem się przywitać, nazywać kolory, zwierzątka...
-Spokojnie...Sebastianku, na tych lekcjach będziemy się uczyć zazwyczaj wymowy,a w domu będziesz musiał ćwiczyć słówka...
-Myślałam,że ...
-Oj, nie przejmuj się. Od dziś będziesz kochał angielski.
-A więc zaczynamy-rzekłam i sięgnęłam po książkę.
-How old are you?-spytałam z akcentem.
-I'm nine. And you?
Kiedy powiedział te kilka słów,od razu wiedziałam,że będzie mi się cudownie z nim pracowało. Nie myślałam o pieniądzach,tylko o czerpaniu przyjemności, przez pomaganie innym.
-What's your name? -postawiłam pytanie.
-I'm Sebastian. And you?
-Słuchaj Sebastian, nie możemy cały czas wałkować jednego tematu. Jesteś niesamowicie wyrobiony w podstawach i nie tylko umiesz się przedstawiać i nazywać kolory oraz zwierzęta!
-To znaczy?-spytał cieniutkim głosikiem.
-Teraz mamy mało czasu,bo zaledwie piętnaście minut,ale od następnej lekcji będziemy powtarzać podstawy i uczyć się czasów. Co ty na to?
-No O.K.
Kilka minut później zjawiła się mama Sebusia.
-Jak zimno. Stałam w kolejce po wędliny i warzywa,myślałam,że zaraz zamarznę- mówiła patrząc raz na mnie, raz na Jędzę, która wyszła na korytarz.
Dziś miały się odbyć moje pierwsze korepetycje. Prawdę mówiąc trochę się bałam. Już po szkole powtarzałam wszystkie podstawowe słówka i czasy. Około piętnastej zadzwonił dzwonek do drzwi. Ta okrutna Żmija była dziś do zniesienia (całe szczęście). Obawiałam się,że przez nią, będę musiała martwić się jeszcze o lokal. A to już na prawdę byłaby przesada.
-Katarzyno,ktoś do ciebie- ryknęła z dołu.
Zbiegłam,poprawiając włosy,ile sił w nogach. Przede mną staną niewielki chłopczyk, z kobietą przy kości.
-Dzień dobry-przywitałam się i pokazałam swoje zęby malcowi.
-Zostawiam ci skarbie pod opiekę Sebastianka. Mam nadzieję,że za miesiąc będzie zdolnym dzieckiem.
Tęga kobieta opuściła dom,a ja udałam się z malcem do swojego pokoju. Zarówno ja, jak i on byliśmy nieco skrępowani.
-Dobrze, zaczniemy od podstaw-powiedziałam najmilej,jak tylko mogłam.
-Umiem się przywitać, nazywać kolory, zwierzątka...
-Spokojnie...Sebastianku, na tych lekcjach będziemy się uczyć zazwyczaj wymowy,a w domu będziesz musiał ćwiczyć słówka...
-Myślałam,że ...
-Oj, nie przejmuj się. Od dziś będziesz kochał angielski.
-A więc zaczynamy-rzekłam i sięgnęłam po książkę.
-How old are you?-spytałam z akcentem.
-I'm nine. And you?
Kiedy powiedział te kilka słów,od razu wiedziałam,że będzie mi się cudownie z nim pracowało. Nie myślałam o pieniądzach,tylko o czerpaniu przyjemności, przez pomaganie innym.
-What's your name? -postawiłam pytanie.
-I'm Sebastian. And you?
-Słuchaj Sebastian, nie możemy cały czas wałkować jednego tematu. Jesteś niesamowicie wyrobiony w podstawach i nie tylko umiesz się przedstawiać i nazywać kolory oraz zwierzęta!
-To znaczy?-spytał cieniutkim głosikiem.
-Teraz mamy mało czasu,bo zaledwie piętnaście minut,ale od następnej lekcji będziemy powtarzać podstawy i uczyć się czasów. Co ty na to?
-No O.K.
Kilka minut później zjawiła się mama Sebusia.
-Jak zimno. Stałam w kolejce po wędliny i warzywa,myślałam,że zaraz zamarznę- mówiła patrząc raz na mnie, raz na Jędzę, która wyszła na korytarz.
***
Przed szóstą byłam już spakowana i właśnie prasowałam ciuchy, na jutro. Wtem ktoś zapukał do drzwi.
-Kasiu,mogę?-nikt inny, tylko Kuba.
Tak na prawdę dziwiłam się,że przez te kilka dni ,polubiliśmy się ze sobą i rozmawialiśmy prawie na każdy temat. Bo jeszcze na wakacjach nienawidziłam go całym sercem i duszą. Nie dość,że ćpał,to jeszcze przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona.
-Mam ofertę nie do odrzucenia-rzekł podekscytowany.
-Słucham?
-Co ty na wyjście do kina?-spytał.
-No wiesz...-zawahałam się.
-A w sumie,to czemu nie? Co grają?
-Nie pamiętam tytułu,ale jakiś film akcji...
-Film akcji? Wiesz,Julianek powiedział,że ten rodzaj jest dość nieciekawy. Siedzisz i wpatrujesz się w bohatera, który zazwyczaj biegnie albo ucieka,a na koniec i tak zostaje złapany.
-Eh, ten twój Julianek jest bardzo mądry. Ale skoro nie chcesz,to nie musimy.
-Kuba,nie wygłupiaj się...
- Możemy także wybrać się do teatru albo ewentualnie na wieczór literacki...
-Teatr?-spytałam.
-No tak. Wiesz, moglibyśmy raz pójść. Nie tylko kino i kino...
-Jak chcesz...-rzekłam obojętnie.
-O.K. Idziemy do teatru. Za piętnaście minut na dole.
Boże święty ! Teatr! Wygrzebałam z samego dna szafy sukienkę. Była ona co prawda na lato,ale nie było innego wyjścia. Podmalowałam oczy i podkreśliłam kości policzkowe różem. Piętnaście minut,to na prawdę nie było dużo.
-O mój Boże!-wyjąkał Kuba,kiedy tylko mnie zobaczył.
-Ale,że źle?-spytałam,a moje serce zaczęło bić szybciej.
-Przecudnie-odpowiedział i złożył ,,szybkiego'' buziaka na moim nosie.
-Kuba!-burknęłam.
Nie chciałam,aby między nami( jak na razie) było coś więcej,niż koleżeństwo. Jakoś nie wyobrażałam sobie naszej dwójki,trzymającej się za ręce i całującej przy najbliższej okazji.
-Dziękuję za kanapki- rzekłam,kiedy wędrowaliśmy mokrymi chodnikami miasta.
-Widzisz! I to się nazywa odżywianie. Twoja twarz zaczęła nabierać jakiejś innej barwy...
Wybuchnęłam śmiechem. Zaczął padać niewielki deszcz. Kuba rozłożył parasol.
-Przysuń się-rozkazał-jeszcze cała zmokniesz,a wiesz,że mój deszczochron ,nie jest jakiś ogromny-powiedział żartobliwie. I w tym momencie objął mnie jedną ręką za biodro i przyciągnął do siebie.
-Nie przesadzaj-rzekłam oschle,jednak on nie zareagował.
***
Spojrzałam na zegarek. Było pół do dwunastej.
-No to będziemy mieć aferę! Żmija na pewno nie wpuści nas do środka ,o tej porze.
-Kasiu,nie przesadzaj.
-Taa...będziemy spać na drzewie?-spytałam ze strachem w głosie.
-Nie martw się. Zaufaj mi. Nie będzie żadnej afery, a spać będziemy we własnych łóżkach.
-Skoro tak uważasz. Zobaczymy na co cię stać.
-A teraz nie myśl o domu... Wstąpimy jeszcze coś zjeść?-spytał.
-Nie sądzę,aby jakiś lokal był otwarty.
-To jesteś w błędzie,bo kilka metrów stąd jest taki bar...
Lada moment znaleźliśmy się w przyjemnej knajpie. Za barem stał młody kelner,który czyścił literatki. Oprócz niego, był tam jeszcze starszy mężczyzna, pijący kawę.
-Zjemy coś?
Wzruszyłam ramionami.
-Dwa kebaby poproszę-rzekł do kelnera.
-Są tu na prawdę bardzo świetne. A tak po za tym,to nie dokończyliśmy wczorajszej rozmowy. Ja nadal nic nie wiem na twój temat.
-Da się to nadrobić. Wiesz chyba,że rozmowy w środku nocy są najprzyjemniejsze.
Coś we mnie wstąpiło. Nie przejmowałam się skutkami naszego wyjścia.
Zaczęliśmy się zajadać kebabami. Wszystko stało się jakieś piękniejsze. A naszym głównym tematem do rozmów była :Przyszłość. Tak! Ta wielka niewiadoma!
-Kim w ogóle chciałabyś zostać?-spytał.
-Wiesz,to pytanie zazwyczaj mnie śmieszy. Każdego dnia pragnę być kimś innym. W ogóle dziwię się,jakim cudem wybrałam humana. Na przykład taki Julianek,to ma do tego talent i powołanie. Przeczytał pewnie całą literaturę piękną i to po dwa razy.
-Dlaczego zaprzątasz sobie głowę takimi błahostkami?
-Wiesz, obserwując go, czuję się nikim. Każdego dnia zastanawiam się,czy dobrą drogę wybrałam.
-Popatrz na to z innej perspektywy! U nas w szkole też takich pełno! Uczą się i uczą. Kaśka, życie jest tylko jedne! Na starość będą żałować,że przegapili to,co najpiękniejsze. A ty? Masz znajomych, mieszkanie, ciągle jakieś przygody...
-Nie przesadzaj-przerwałam mu- jestem zwyczajną nastolatką, która żyje jak każdy inny.
-Nie sądziłbym !-rzekł.
Nie wiedziałam co miał na myśli. Wyszliśmy z knajpy. Na ulicach nie było nikogo. No! Może od czasu do czasu przejechało jakieś auto...Po kilku minutach znaleźliśmy się przed domem. Kuba wyciągnął z kieszeni telefon i przystawił aparat do ucha.
-Stary,proszę cię,otwórz okno!-wymamrotał szeptem.
-Tak! Tak!-mówił dość długo,aż w końcu skończył.
-I to ma być ten twój super-plan?-spytałam z ironią.
-Mówiłem ci już! Zaufaj mi.
Okno na piętrze cichutko się otworzyło.
-Wejdź pierwsza. Nie bój się! Podciągaj się.Ja będę czekał na dole.
Nie było innego wyjścia! Powoli, z małymi oporami wdrapałam się na górę. Rynna od czasu do czasu skrzypiała. Obawiałam się,aby Jędza się nie obudziła.
Wejście Kuby było o wiele sprawniejsze. Kiedy już byliśmy na górze Adam żądał wyjaśnień. Nie miałam do tego głowy. Poszłam do swojego pokoju i padłam na łóżko. Zasnęłam...
Subskrybuj:
Posty (Atom)