Każdy reaguje na swój sposób... Na początku było mi trochę przykro,ale z czasem wszystko przeminęło. Próbowałam skupić się tylko na szkole. Bruno jeszcze przez kilka tygodni nękał mnie sms-ami i telefonami,ale po pewnym czasie najwyraźniej mu się to znudziło i dał spokój. Moje dni mijały dość nieciekawie: pobudka, szkoła, nauka, sen... No ale nie róbmy z tego takiej afery! Zaprzestałam dawać korepetycji, ale jakieś pieniądze zawsze mi wpadały.Od czasu do czasu pisałam artykuły na zlecenie, które przypadały niektórym do gustu i co dwa tygodnie ukazywały się na stronie internetowej. W szkole zaczęłam dostrzegać pozytywne cechy i zauważyłam,że w ciągu kilku miesięcy nie zaprzyjaźniłam się z nikim. Porobiły się mniejsze grupki, mające wspólne zainteresowania. Mój lokator z ławki- Julianek nadal nie zmieniał swych poglądów. Książki, książki, książki... Ale wbrew pozorom był całkiem fajny i można było z nim porozmawiać o wszystkim i o niczym. Mój chaos zamienił się w jeszcze większy mętlik, kiedy tylko polonista rozdał nam scenariusz do przedstawienia, które miało być wystawiane na dniach otwartych naszego liceum. Przedstawienie jak przedstawienie... ,,Sen nocy letniej''-Szekspira. Cóż mógł wymyślić innego? Stratfordczyk był dla niego ogromnym idolem.
-Katarzyno, jeszcze nie poznałem twych zdolności,ale mam nadzieję,że to się zmieni.
Tak więc zostałam bohaterem drugoplanowym albo trzecioplanowym- o ile taka nazwa istnieje. Ale na próby chodzić trzeba było. Wszystko się jakoś zmieniło! Przez kilka miesięcy byłam jakby odcięta od świata. Czułam się niczym mieszkaniec innej planety, który przybył na Ziemię i próbuje przejąć wszelkie obowiązki Polaków. Julianek zaś dostał jedną z głównych roli... Nic dziwnego. Chłopak pisze do gazety kościelnej, ma zamiar wydać tomik poezji...I Bóg wie co jeszcze!
Kiedy pewnego dnia, dość ponurego, wracałam ze szkoły, natknęłam się na Kubę. Całkiem inny człowiek, niż kilkanaście dni wcześniej. Rozpromieniony, uśmiechnięty... Po krótkim powitaniu, nogi same doprowadziły nas do małej knajpy, gdzie zmówiliśmy ogromną pizzę wiejską. Może to dziwne,ale byłam szczęśliwa. Kuba rozmawiał jak najęty, od czasu do czasu zdawał mi relacje z nowo obejrzanego filmu, bądź ciekawej i zabawnej lekcji. Dlaczego to wszystko musiało się stać?- zadawałam sobie pytanie, patrząc na niego.
-Mówią,że po nieudanej miłości nie istnieje przyjaźń-zaczął.
Atmosfera od razu się zmieniła.
-Nie zaczynajmy tego tematu. Nic z tego nie wyszło. Jak widać, nie jesteśmy stworzenia dla siebie.
-Masz rację! Lepiej opowiadaj jak się u was mieszka... Co u Idy, Adama i naszej kochanej ,,mamusi''?
-Wiesz, Ida i Adam... chyba coś ich łączy. Ostatnio całymi dniami przesiadują w jednym pokoju. A Jędza? Jakoś ostatnio się nie czepia. Chyba,że to ja zmieniłam do niej nastawienie.
-Musisz się czuć samotna...-stwierdził, przełykając ostatni kęs pizzy,a jednocześnie sięgając po następny kawałek.
-Samotna? Co masz na myśli?
-Ida i Adam razem, rodzina kilkadziesiąt kilometrów stąd...
-Nie przesadzaj, jakoś się trzymam. Do rodziców dzwonię codziennie... Nie ma co narzekać. Jedyne co mi brakuje, to twoje kanapki- zażartowałam i jednocześnie złapałam się za usta.
Wspomnienie powróciły...Ach!
-Aż tak bardzo ci smakowały?
-Niebo w gębie...-odrzekłam niepewnie, popijając colą.
-Nie mogłem patrzeć jak faszerujesz się chińszczyzną.
Może to dziwne,ale zjedliśmy całą pizzę i zamówiliśmy kolejną. Nie wiem ile czasu spędziliśmy na pogawędkach. Ale poczułam,że źle zrobiłam zadając się z Brunem. Czy czułam coś do Kuby? To spotkanie na prawdę zmieniło wszystko. Chciałam wyciąć sobie część przeszłości... Ach! Gdyby tak można stąd uciec... Moje myśli spowodowały,że zaczęłam zastanawiać się nad zmianą szkoły...