wtorek, 27 maja 2014

Spotkanie z Galaretą.

    Mama na prawdę okazała się wyrozumiała. O nic nie pytała.Mogłabym stwierdzić: nie zauważyła. Jednak nie! Patrzyła na moją twarz i także płakała razem ze mną. Około północy położyłam się spać. Dręczyły mnie jakieś straszne koszmary. O Kubie, szkole i śmierci. Można by pomyśleć, że mam chorobę psychiczną...
    Po południu udałam się do Galarety. Otworzył drzwi z uśmiechem na twarzy i wpuścił mnie do środka.
-Nie wypuszczę cię stąd, dopóki mi wszystkiego nie opowiesz.
Weszliśmy do salonu. Pachniało tu świeżo umytą podłogą i szybami.
-Kawy, herbaty?-spytał pan domu.
Odmówiłam, prosząc jedynie o sok pomarańczowy. Paweł wniósł na stół także kilka suchych herbatników.
-Mogę cię o coś spytać? Co tak na prawdę stało się między tobą,a Kubą.
Boże! Dlaczego! Tak bardzo chciałam oderwać się od tamtych wspomnień. Ale wszędzie był on: KUBA! W rozmowach, myślach i snach.
-Ściągnąłeś mnie tylko po to, żeby porozmawiać o Kubie?
-Nie- rzekł przestraszony.
-To, co między nami było, to przeszłość.
-Kasia, czy ty na pewno wiesz,co mówisz?
-Galareta, cholera jasna! Co ty chcesz robić? Kazania prawić? Jak tak, to ja wychodzę!-wykrzyczałam mu w twarz, zrywając się z kanapy.
-Dziewczyno, ten biedota codziennie do mnie dzwoni i prosi o radę. Czuję się jak jakiś socjolog.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Co ja właściwie czułam do tego drania? A co on czuł do mnie! Ach! Gdyby nie ten podły Tymon. 
Wtem zadzwonił mój telefon.
-Tak?-spytałam i pożałowałam, że w ogóle odebrałam ten telefon.
-Kasiu, złotko ty moje.
Nienawidziłam tego głosu, jak żadnego innego.
-Jesteś wielka!
-Tymon, nie owijaj w bawełnę. Po co dzwonisz?
-Wygrałaś właśnie konkurs!
-Co?
-Wygrałaś konkurs! K-O-N-K-U-R-S!-przeliterował.
-Tymon, mów nieco jaśniej!
-Nie byłem w stanie podpisać się swoim imieniem pod twoją pracą. I podpisałem ciebie...
-I...?
-I wygrałaś. Dwutygodniową wycieczkę do Werony.
-Żartujesz sobie?
Wydawało mi się, że nasza wymiana zdań była zupełnie bezsensowna.
-Za tydzień wyjeżdżasz. Wyślę ci cały regulamin mailem.
Rozłączyłam się. Miałam dość. Jeszcze ten cały Tymon zawraca mi głowę jakąś wycieczką. 
-Gratulacje! Ile ty zaliczyłaś chłopaków w tym mieście?-spytał bezczelnie Galareta.
-W wakacje Kuba, teraz jakiś Tymon.
Co za idiota! Jak mógł mi coś takiego mówić!
-Wiesz co? Zastanów się czasem nad swoim zachowaniem-rzuciłam i wyszłam, trzaskając za sobą drzwiami.
Myślałby kto! Pan Dobra Rada! Kto tu zmienia laski? No kto?
Weszłam do domu i od razu skierowałam się do swojego pokoju.
-Kasiu, list do ciebie!-rzekła mama, podając mi białą kopertę.
Zaczęłam otwierać. W środku, oprócz kartki z tekstem, znajdowała się pocztówka z widokiem Werony.,,Chyba nie odmówisz?''-brzmiała wiadomość na odwrocie. 

,,Kasiu, jestem Ci bardzo wdzięczny! Jesteś wspaniała! Szkoda tylko, że nasza znajomość musiała tak szybko się skończyć.No ale cóż! Życie takie jest. Zostają tylko wspomnienia. Względem tego, że wykonałaś dla mnie tę pracę, postanowiłem dać Ci tą wycieczkę. Nie mógłbym postąpić inaczej. Więc nie rezygnuj, tylko podążaj za marzeniami. Tymon''

Och! I co ja mam teraz zrobić? Jechać na łeb na szyję do Werony?!...

Dlaczego?

    Będę się już zbierać. Czas ucieka, a ja muszę jeszcze przeanalizować scenariusz rzekłam, od stolika.
Kuba wyciągnął banknot pięćdziesięciozłotowy i położył go obok pustego talerza.
-Przeanalizować scenariusz?-spytał ze zdziwieniem.
-No tak!-zaczęłam i opowiedziałam mu o całym przedstawieniu.
-Pamiętam,kiedy po raz pierwszy musiałem zagrać bałwana- powiedział, kiedy skończyłam- miałem papierowy nos na gumce, który strasznie uwierał mnie, kiedy go zakładałem. Obiecałem pani,że założę go tylko jak wejdę na scenę...-urwał i roześmiał się w najlepsze- jednak ze stresu całkowicie o tym zapomniałem. Pani była wściekła, bo oglądało nas chyba z dwieście osób.
Opowiadanie jak opowiadanie. Ale ja naprawdę nie mogłam dłużej go słuchać. Kuba zachowywał się normalnie, ale czułam się dziwnie. Miałam wyrzuty sumienia. Zachowałam się jak pięcioletnia dziewczynka, która wybiera pomiędzy zupką ogórkową, a pomidorową. Ale przecież to byli ludzie. Ludzie z uczuciami, emocjami i pragnieniami.
-Niedługo  święta...-zaczął.
-Ach! Nie lubię takiego gwaru. Wszyscy śpieszą po zakupy, choinki. A tak na prawdę nie zauważają tego, co najpiękniejsze. 
-To znaczy?
-Liczą się dla nich prezenty, najpiękniejsze wystroje domu i potrawy...A Jezus? 
Kurczę! Niczym jak jakieś kazanie. Kuba zastanowił się dłużej i dodał:
-Masz rację! Uwielbiam te twoje przemyślenia! Całe szczęście, że znów możemy normalnie rozmawiać.
-Kuba, nie możemy! Czy ty nie zauważasz tej ściany pomiędzy nami?
-Widzisz, jednak umiesz zaciekawiać człowieka.
No oczywiście! Człowiek się stara, dobiera słowa... A tu inny nie potrafi zrozumieć twoich intencji.
***
Wróciłam do domu i spakowałam swoje rzeczy. Nie miałam ochoty przebywać w tym ponurym mieście. Kuba miał rację. Jestem sama. Z Idą i Adamem nie da się porozmawiać, a szklana szybka to nie to samo, co spotkanie twarzą w twarz z rodzicami. Choć był początek tygodnia, postanowiłam rzucić wszystko i wyjechać. Schronić się pod skrzydłami matki, która kochała mnie, ale nie ufała mi tak jak dawniej. Ach! Gdyby nie te głupie wybryki z Woodstockiem!
Około siedemnastej udałam się na dworzec. Przechodząc obok księgarni, dostrzegłam Julianka, który trzymał pod pachą stosik książek.
-Madame, dzień dobry! - zażartował.
-Hej- burknęłam, nie zważając na tego kujonka.
-Jak tam przygotowania do spektaklu?
Nie odpowiedziałam. Całkowicie o tym zapomniałam. Ale nie zamierzałam rezygnować ze swoich planów. Najwyżej wywalą mnie z tego całego Szekspirowskiego przedstawienia.
-Ach! Cóż to za wspaniały pisarz! A wiesz, że chodzą teorię, o tym, że nie jest on autorem tych wszystkich dramatów i komedii.
-Słyszałam.
Myślałam,że się odczepi, ale ten doszedł za mną na sam dworzec.
-A tak w ogóle gdzie ty wyjeżdżasz?- postawił pytanie, kiedy nadjechał mój PKS.
-Poważne sprawy rodzinne-mruknęłam i wsadziłam swoją walizkę do pojazdu.
-A nasz dramat?
-Nasz dramat, wasz dramat... Znajdziecie kogoś innego! Nie rozumiesz, że to poważnie sprawy.
Nie zważając na tego przygłupa, wsiadłam do autobusu. Kierowca ruszył i zostawiliśmy za sobą dworzec i zmartwionego S-Z-E-K-S-P-R-O-W-S-K-I-M  S-P-E-K-T-A-K-L-E-M!!! Ach! Cóż za okropna szkoła? Jeden wielki wyścig szczurów. Dla większości liczą się tylko oceny i fory. A gdzie przyjaźnie, które kiedyś się rodziły i trwały na wieki?
Rozmyślając o tym podłym osobniku homo sapiens, dotarliśmy do wioski.Powoli udałam się w stronę domu.
-Kasia!-krzykną ktoś w moją stronę. Galareta.
-Co ty tu robisz?-spytał ma mój widok.
-Przyjechałam... a właściwie, moglibyśmy się jurto spotkać?
I tak od słowa do słowa umówiliśmy się na spotkanie. Niczym starzy znajomi. 
Kilka minut później znalazłam się w domu. Jak tu się zmieniło? A mama! Nie do poznania. Rumiana twarz, okrągły brzuszek. Mówią, że ciąża to koszmar! Chyba nie w przypadku mamy.
-Zrobiłam tiramisu z truskawkami, siadaj i opowiadaj.
Jak miło! Tiramisu późną jesienią! O takim cieście mogłam sobie pomarzyć. Na dodatek matka była wyrozumiała. O nic nie pytała. Tak jakby umiała czytać w moich myślach.
-Urządziliśmy pokoik dla brzdąca!
Odstawiłam talerzyk i udałam się do sypialni rodziców.Słodki, dziecięcy kącik.Żółte ściany, kolorowe zabawki i malutkie łóżeczko...
-Mamo-pisnęłam i rzuciłam się jej na szyję.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Jak ogromne koraliki. Miałam dość!